niedziela, 28 grudnia 2014

Nina

Kolejne święta w hostelu zaliczone. Tegoroczne były spokojne i w wąskim gronie, niemniej udane. Po raz kolejny tłumaczyliśmy obcokrajowcowi zjawisko opłatka. Jean wziął sobie polską tradycję do serca i podchodził do innych z opłatkiem przez całe święta, aż do wyczerpania zapasów. 
 
Jean i Trzy Gracje
Papas nad wszystkim czuwa
 
 
Jean jest naszym kolejnym workawayer'em. Przyjechał z Francji. Z miejsca podbił nasze serca. Niesamowity chłopak! Po pierwsze: biebywałe poczucie humoru. Kiedy Jean jest w pobliżu ciągle się śmiejemy. Po drugie: zna języki obce. Nasze doświadczenie mówi, że Francuzi nie za bardzo mówią w innych językach. Oczywiście, nie zawsze, ale na ogół jest problem. Jean niesamowicie szybko chwyta język polski. Mieliśmy w hostelu wiele osób z różnym skutkiem próbujących zmierzyć się z naszym językiem. Jean zdumiewa nas tempem, w jakim przyswaja nasze słowa i gramatykę. Jednocześnie uczy mnie francuskiego i obawiam się, że jego tempo w polskim jest dużo lepsze niż moje we francuskim. Ale nie poddaję się! Będę walczyć do końca :)
Fajne podejście do języka ma nowa mieszkanka hostelu - Nina. Nie mówi biegle w żadnym języku, ale ze wszystkimi rozmawia. Nie ma kompleksów i zahamowań. Wytrwale szkoli Jeana i siebie. To bardzo rzadka postawa. Ludzie często mając nawet niezłe podstawy, wstydzą się mówić. Obawiają się, że skaleczą jakieś słowo, więc wolą w ogóle się nie odzywać. To jest droga donikąd. Nie mówisz, więc nie rozwijasz się. Wręcz zwijasz. W związku z tym każde potencjalne odezwanie się w późniejszym czasie,  niesie jeszcze większe ryzyko popełnienia błędu. A przecież nie są to wykłady w Cambridge, tylko normalne rozmowy. Czasami bywa zabawnie. Np. Nina chciała zaprosić Jeana na parówki, tymczasem wyszło jej stwierdzenie, że Jean jej nie lubi. Francuz parówek nie zjadł. Wszyscy wstydliwi powinni poznać Ninę i brać z niej przykład.
Nina mieszka z mężem w naszym hostelu, bo próbuje wynająć mieszkanie. Ledwo wyprowadzili się nasi tureccy przyjaciele, którzy zakotwiczyli w hostelu na czas poszukiwań lokum, mamy następnych szukaczy. Normalnie deja vu.
Wspominałam, że ostatnio nie ma w ogóle Gości z Rosji. Pomału zapominam języka. A dzisiaj mieliśmy rosyjski spontan. Przyjechał Sasza, który regularnie nas odwiedza. Przyjechał też kolejny Gość, powracający od czasu do czasu. Ale oprócz nich na spontan przyszła Nina, która jest pół-Rosjanką i młody Belg, który okazał się Rosjaninem adoptowanym przez belgijską rodzinę. Chłopak miał wtedy 10 lat. Więcej niż drugie tyle żyje w Belgii, a po rosyjsku mówi doskonale. Miałam więc możliwość pogadać po rosyjsku. Może uda się nie zapomnieć języka.
 
Przyjaźń francusko-australijsko-amerykańsko-ukraińska

Trzy Gracje Chłopackie

Adi nas odwiedził i przywiózł chorwackie prezenty. Na tym zdjęciu jest przed układaniem kostki
Tutaj układa kostkę i chyba nie jest zadowolony

Jula i najmłodszy w historii Gość. Artem ma 4 miesiące. Super dzieciak!
 
Odwiedzili nas Andrzej i Daria, młodzi Ukraińcy, o których pisałam ponad pół roku temu. ( http://hostelik.blogspot.com/2014/05/majowka-2014.html  i http://hostelik.blogspot.com/2014/06/grzesiu-kicius-i-spontany.html ). Co prawda po rosyjsku nie porozmawialiśmy, bo pięknie wyuczyli się polskiego, ale i tak było fajnie. Układa im się! Żyją coraz lepiej, mają konkretne plany i marzenia. Wszystko legalnie. Jednego są pewni. Na Ukrainę nie wrócą. I wielu ich rodaków wieje stamtąd, bo perspektyw nie ma żadnych. Słyszeliśmy już takie wypowiedzi z ust innych Ukraińców. Smutne.
 
Daria i Andrzej
Jeszcze o Kiciusiu. Gruby się zrobił niemożliwie. Kupił sobie nowe futro na zimę i nadal jest nieprzyzwoicie leniwy. Ale to nie Kiciuś jest bohaterem ostatniego tygodnia. Razem z Niną przyjechała pomieszkać w hostelu świnka morska. Nie taka zwyczajna, ale jakiś egzotyczny gatunek. Futro ma bardziej wypasione niż Kiciuś. Poza tym mieszka z nami chomik. Jacyś debile wyrzucili chomiczka zimą i Nina zaopiekowała się nim. Kiciuś może czuć się zagrożony. Chociaż raczej ma to gdzieś. Zbyt pewnie czuje się w Hostelu Mamas&Papas. Z drugiej strony, jeżeli Grzesiu "Mordka" siada na ganku w mroźny wieczór grudniowy (26.12), żeby Kiciuś mógł posiedzieć wygodnie i cieplutko na kolanach, to chyba jasne jakie jest miejsce Kiciusia w hierarchii. Wiele osób żałuje, że nie jest kotem.
 
Nina i jej egzotyczny zwierzak

Ale futro!!!

Zdjęcie trochę niewyraźne, ale "Mordka" też zbyt wyraźnie nie wyglądał :)

niedziela, 21 grudnia 2014

Turecka epopeja dobiegła końca

Nadeszła chwila rozstania z naszymi tureckimi chłopakami. Rozstanie to ludzka rzecz, ale w tym przypadku opowieść nie ma szczęśliwego zakończenia. Jeden z nich miał od soboty wynajęte mieszkanie. W związku z tym opłacili pobyt do soboty i postanowili opuścić nasz hostel. Ayberk zadzwonił wieczorem do właściciela mieszkania, żeby umówić się na przekazanie mieszkania i dowiedział się, że pan się rozmyślił. Chłopak żył prawie tydzień ze świadomością, że ma gdzie mieszkać od soboty. Niczego już nie szukał. Tymczasem właściciel zmienił zdanie i nie raczył zawiadomić. I znowu musimy się wstydzić za naszych rodaków. Wydaje się oczywiste, że umów (również ustnych) należy dotrzymywać. Niestety, nie dla wszystkich jest to oczywiste. A szkoda! "Nasi" Turcy wciąż lubią Polskę, ale ciekawa jestem, na jak długo wystarczy im tej sympatii.
Z drugiej strony nie mają chłopaki zdrowia do nauki. Ciężko im się wybrać na zajęcia. W tym momencie przypominają mi się nasi studenci, o których kiedyś pisałam (http://hostelik.blogspot.com/2012/11/zgubne-skutki-pobytu-w-hostelu.html). Chociaż przynajmniej jeden z nich parę razy dotarł na zajęcia. Opowiedział nam śmieszną historyjkę. W jego grupie jest Azjata, który ciągle się spóźnia na zajęcia. Wkurzony profesor poinformował go, że następnym razem nie wpuści go na zajęcia i ma wreszcie być poważnym studentem. Zawstydzony Azjata pokłonił się z pokorą i wtedy profesor wzburzony powiedział, żeby ten przestał się głupkowato uśmiechać. Skośnooki Azjata usiadł obok naszego Turka i z ciężkim westchnieniem pożalił się "Ja się nie śmieję, ja tak wyglądam!".  Ciężkie jest życie na obczyźnie!
Ayberk wracał któregoś razu nocnym autobusem. Pobiegł ok. drugiej w nocy, żeby zdążyć na kurs. W nocy jest jeden autobus na godzinę, więc lepiej nie spóźnić się. Dobiegł na czas, ale zaczepił go jakiś pijak i poprosił o rozmowę. Ayberk jest miłym i kulturalnym człowiekiem, więc porozmawiał z pijakiem, a autobus odjechał. Po godzinie przyjechał następny. Zanim Ayberk wsiadł, podszedł do niego kolejny pijak i poprosił o rozmowę. Ayberk jest miłym i kulturalnym człowiekiem, więc porozmawiał z pijakiem, a autobus odjechał. Poczekał więc kolejną godzinę. Tym razem unikał pijaków i innych zagrożeń i udało się pojechać. To taki sympatyczny człowiek, a wciąż jest narażony na przykrości w naszym kraju. Nawet durnej legitymacji studenckiej nie chcą mu wydać. Pani w dziekanacie każe przynieść umowę najmu mieszkania. Nie chce słuchać, że przecież hostel to też miejsce, gdzie się mieszka. Poza tym umowę najmu można przecież podpisać i  wypowiedzieć. Nie jest żadną gwarancją przebywania pod tym adresem cały rok. Chłopak wciąż przepłaca, chociażby na biletach. Niestety, nikt nie jest w stanie objaśnić cudzoziemcowi zjawiska pod nazwą "pani z dziekanatu". Trochę smutno, trochę wstyd.

Nie było okazji do zrobienia zdjęć, ale jedną fotkę udało się ustrzelić. Popatrzcie jaki ten Papas malutki :)


niedziela, 14 grudnia 2014

Ale wstyd!

Na froncie przyjaźni polsko-niemiecko-tureckiej bez zmian. Nasi tureccy Goście dalej bez powodzenia poszukują lokum. Chociaż w zasadzie to jeden z nich nie jest zbyt aktywny na tym polu. Drugi jak najbardziej szuka. Nie obyło się bez niemiłych sytuacji. 3-4 razy wynajmujący wycofali się na wieść, że jest Turkiem. Nawet zdarzyło się, że umówiony właściciel nie przyszedł, a nasz biedaczysko stał na śniegu i wietrze (taka akurat paskudna pogoda była). Widać było, że jest mu przykro. A nam po prostu wstyd za naszych rodaków. Nie widzieli człowieka na oczy, ale od razu łatkę przypięli. Pielęgnujemy stereotypy, a sami oburzamy się się, jak nas wrzucają za granicą do jednego worka z pijakami, brudasami i złodziejami. No bo kto z Was zgadza się się z opinią, że jest pijakiem, złodziejem i burakiem (no paru pijaków jest :) ). A tak właśnie określa Polaków stereotyp.
Raz udało się Ayberkowi umówić na oglądanie mieszkania. Wrócił ubawiony. Nie wiemy, gdzie to było, ale chata była bardzo ciasna. Wyglądało to na standardy gomółkowskie. Zamiast kuchni była wnęka w przedpokoju i w zasadzie zaraz z tej "kuchni" było wejście do łazienki. W łazience ciasnota była taka straszna, że trzeba wynosić pralkę, żeby się wykąpać! Jak można tak zaprojektować mieszkanie!
Ostatecznie znalazł lokum. Wynajął mieszkanie od pana bardzo lubiącego Turcję i Turków. Ufff!
Ayberk jest bardzo sympatycznym i wesołym młodzieńcem. Całe szczęście! Może łatwiej mu znieść
rasizm i inne niedogodności. Opowiadał, że pobyt w Polsce rozpoczął od Łodzi. Przyleciał wieczorem i poszedł na Piotrkowską coś zjeść. Spotkał takich kolesi na swojej drodze, że zdecydował się jak najszybciej wyjechać do Gdańska. Mówił, że starsi ludzie byli ok, ale młodzi, niestety, nastawieni byli nieprzyjaźnie i sygnalizowali agresję.
Jakby było mało kłopotów, doganiają ich problemy z codziennością. Turcy na ogół nie jedzą wieprzowiny. Wyobraźcie sobie, że kiedyś chciałam kupić wędlinę drobiową zamiast tradycyjnej. Czytałam w sklepie z panią ekspedientką etykiety wszystkich drobiowych wyrobów i okazało się, że w KAŻDEJ było chociaż troszkę elementów wieprzowych. Czasami całkiem sporo. Po prostu SZOK!
Ciężko ogarnąć nową rzeczywistość. Obcy kraj, inny język, ludzie, kultura. Nawet pogoda nic a nic nie przypomina Turcji. Z drugiej strony trochę za mało śmiało próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Np. nie dopytali się o komunikację i bilety. Biedaki jeździli w najdroższym wariancie. Zamiast zapłacić 7,60 za podróż tam i z powrotem, płacili 15,20. Niezła przebitka. I tak codziennie. Ależ łapali się za głowy z rozpaczy, jak się dowiedzieli, ile kasy puścili w błoto.
Ciężkie jest życie człowieka na obczyźnie, ale na pewno chłopaki ogarną wreszcie naszą polską rzeczywistość.
A moja rzeczywistość jest bardzo kolorowa. Znowu miałam wychodne! Już trzeci raz w ostatnim półroczu. Zdobyłyśmy z Adą starówkę. Pikawa była nasza.

Zestaw rozgrzewający

Żywa malina!!! Cudo!!!

Pierwsze selfie Ady

niedziela, 7 grudnia 2014

śniadanie


Nowy image Papasa

Czas leci szybko, ale jest pewien element stały w życiu Hostelu Mamas&Papas. Chłopaki z Turcji wciąż są z nami. Przyjechali kiedyś na dwa dni z zamiarem poszukania mieszkania na czas studiów. Jakoś nie wykazywali się nadmierną aktywnością w tej dziedzinie. W końcu jeden z nich wyprowadził się. Zabrał swoje tobołki i wyniósł się do Sopotu. Trochę było nam smutno, bo polubiliśmy się. Jednak taka jest kolej rzeczy w hostelu. Ludzie przyjeżdżają i odjeżdżają. Musimy się z tym pogodzić. Hostel to nie jest dom pogodnej młodości czy starości. Ludzie przyjeżdżają na chwilę. Wieczorem około 20-tej kolega, który został, oznajmił, że Ayberk wraca i będzie za 5-10 minut. Okazało się, że mieszkanie, które miał wynająć było jedną wielką pomyłką. W związku z tym Ayberk wynajął tymczasem pokój w jakimś hotelu w Sopocie. Po opłaceniu pobytu i krótkim przebywaniu w pokoju stwierdził, że nigdzie nie jest tak fajnie, jak w Hostelu Mamas&Papas i zdecydował się spędzić tą noc u nas. Po drodze zostawił bagaż w przechowalni na dworcu w Gdańsku. Miał dwie olbrzymie walizy. Przyjechał na studia na dłuższy pobyt i trochę gratów potrzebował. Co prawda dotarł około 2:30 czyli sześć godzin później niż był oczekiwany, ale dotarł. Nazajutrz pojechał na dworzec po bagaże i ponownie zamieszkał w Hostelu Mamas&Papas. Mieszkania chyba na razie nie szuka. Bardzo nam miło, że ludzie tak bardzo lubią nasz hostel, że są gotowi ponosić dodatkowe koszty, byle być u nas. Ayberk zapłacił dodatkowo za hotel, przejazdy, przechowalnię bagażu, ale jest z nami. Miło nam :) Bardzo.....
Chłopaki z Turcji nie dość, że są bardzo sympatyczni, bardzo mało nas absorbują. Nawet na śniadanie ciężko ich zapędzić. Poza tym, że nie jedzą wieprzowiny, mało co jedzą. Nie mają kiedy :)

Dla nas to może lepiej. Mieliśmy sporo sytuacji nerwowych związanych ze śniadaniami i ludzką kreatywnością. A ta jest nieograniczona.

Któregoś dnia przygotowałam śniadanie dla 9 ludzi. Wszyscy, poza dwoma osobami, deklarowali, że będą jeść o godzinie 9-tej. Coś mnie tknęło i chwilę przed 9-tą poszłam sprawdzić, co się dzieje. Po posiłku dwóch osób ze śniadania przygotowanego dla dziewiątki został JEDEN plasterek wędliny. Nie wierzyłam własnym oczom. Owi Goście zostawili w pokoju liścik, że śniadanie było super. No, ja myślę, że super :)
Inna sytuacja. Grupa kilkuosobowa wyjeżdżała wcześnie, więc przygotowaliśmy im jedzonko do lodówki, żeby nie ruszali w dalszą drogę na czczo. Część produktów jest podawana konkretnym osobom. Część jest ogólna. Mleko, soki, kawa itp są w dużych opakowaniach. Tamci Goście zjedli swoje przydziały i zabrali WSZYSTKO co, było poza tym. Jak otworzyłam lodówkę, aż poraziła mnie ta pustka! WSZYSTKO, co dało się zabrać. Bardzo zaradne osoby :)
Poza tym drobiazgi typu:
-zamienić karteczki na talerzykach i jedna osoba wciąga śniadanie przygotowane dla dwóch i dwie muszą posilić się pojedynczą porcją
-podbieranie z cudzych talerzy wędlin czy serów
-wciągnięcie porcji innych osób, stoi (chociaż podpisane) to biorę
itd itp
Czasami bardzo bezczelnie. Kiedyś w nocy szykowałam śniadanie dla bardzo wcześnie wyjeżdżających na lotnisko.  Szwed siedzący w common room zapytał, co robię. Wyjaśniłam, że szykuję śniadanie dla kogoś. Wróciłam po kilkunastu minutach i patrzę, jogurt zniknął. Pytam obecnych (Szwed i Anglik), czy nie wiedzą, co się stało. Szwed na to, że zachciało mu się jogurtu i zjadł. Po prostu.
To jest charakterystyczne, że powyższe sytuacje nie mają narodowości. Kombinują obywatele różnych krajów. A wystarczyłoby przyjść i powiedzieć, że potrzeba czegoś. W Hostelu Mamas&Papas na głodno nie wypuścimy, ale być może czasami tak się dzieje. Może nawet nie zdajemy sobie sprawy, ilu wyjechało głodnych, bo ich porcjami zaopiekowali się kreatywni współspacze. Być może jest to ciemna strona hostelu :)


Tak wygląda suszarka po posiłku. Kreatywność w układaniu niewiarygodna!

Teraz obiecane foto Kiciusia w nowej chałupie.


Szczęśliwy dzień Papasa: przyjechało czworo Amerykanów pochodzenia azjatyckiego, każdy z innego kraju (Korea, Wietnam, Tajwan, Japonia)

 

niedziela, 30 listopada 2014

Tureckie chłopaki


Takie dzieła tworzy Papas. Prawie codziennie.

Zaczyna lekko mrozić. Nasze biedaki z Turcji cały czas mają nadzieję, że to maksimum zimna, jakie spotka ich w Polsce. Trudno im sobie wyobrazić, że może być zimniej i to na dodatek przez kilka miesięcy. Panowie przyjechali do Polski na studia i jeszcze pewnie nie jeden koszmar pogodowy zaliczą. Póki co, chłód nie odstrasza ich od imprezowania. Mówili, że idąc z polskim znajomym (który był w naszym hostelu) spotkali w nocy na starówce .... Papasa. Zobaczyli go z daleka i podbiegli z radosnym "hello". Okazało się, że to ktoś bardzo podobny i wszyscy trzej pomylili się. Z jednej strony to ciekawostka, że Papas ma sobowtóra, a drugiej... no, nie wiem, może Papas prowadzi podwójne życie. Wie ktoś coś na ten temat?
Wydawało nam się, że imprezowy tryb życia Turków wynika z ich usposobienia. Okazało się, że nie do końca. Owszem podoba im się, że Allah nie zagląda tak daleko, ale ich przedłużający się pobyt ma przyczyny gdzie indziej. Jeden z nich zapłacił 1660 euro jakiejś agencji, która organizować ma jego przeniesienie się do Gdańska, w tym formalności związane z zapisaniem się na studia i mieszkanie. O to mieszkanie wszystko się rozbija. Nic mu nie znaleźli i poza tym po prostu nie odbierają telefonów. Chłopak siedzi w naszym hostelu i nie wie, co robić. Z jednej strony zapłacił tyle kasy, że mógłby oczekiwać, że zostanie obsłużony do końca jak należy. Z drugiej, ile można czekać?! Dzisiaj zlitowała się nad nim nasza Monia "Dobre Serduszko" i postanowiła pomóc mu znaleźć jakieś lokum. Bezinteresownie i od serca. Taka jest nasza Monia! Drugi kolega ma gdzie się wyprowadzić, ale nie chce porzucać znajomego w trudnej chwili, więc został z nim. I nawet poświęca się bardziej! Chodzi z nim na imprezy. Pamiętajcie! Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie!

Sojusz turecko-niemiecki
 Trzymamy kciuki za chłopaków i mamy nadzieję, że będzie im się dobrze żyło w Polsce. Niestety, miewaliśmy w przeszłości sygnały od naszych Gości o rasistowskich zagrywkach, których byli świadkami w Polsce. Ciągle jednak zbyt wiele kibolskich debili snuje się po polskich miastach. Chociaż nie tylko ksenofobiczne nazistowskie typki zatruwają życie obcokrajowcom z nieco odmienną karnacją. Był u nas jakiś czas temu chłopak z Iranu. Nie ma zamiaru wracać do ojczyzny. Podoba mu się w Polsce. Ma dziewczynę stąd. Rzucił islam i zajada wieprzowinę. U siebie w kraju nie miałby odwagi, ale wyjechał i z ulgą pozbył się tego balastu. Jak był pogrzeb śp. Lecha Kaczyńskiego smutni panowie "przetrzepali" go i wszystkich śniadych kolegów w akademiku w obawie przed zamachem w czasie uroczystości. Rozumiem, że są pewne procedury, ale takie wybiórcze "trzepanie" nie pasuje mi do kraju, który rzekomo jest tolerancyjny i otwarty.
Zima nastraja mnie chyba zbyt poważnie. Dla rozluźnienia atmosfery chciałam zameldować, że Papas własnoręcznie wybudował dom dla Kiciusia. Prawdziwe dzieło sztuki budowlanej! Kiciuś to ma szczęście, że ma Papasa! Architektura pierwsza klasa, jak wszystko, czego dotknie się Papas :)
Na zdjęcie poczekajcie. Za zimno na sesje fotograficzne.

Taką kawusią rozgrzewamy się w zimowe wieczory. Chłopaki z Turcji wożą ze sobą wszystko, co jest potrzebne do zaparzenia PRAWDZIWEJ tureckiej kawy. Nawet filiżaneczki mają ze sobą. Kawa pierwsza klasa!
"Mordka"- najlepszy przyjaciel Kiciusia (albo może odwrotnie)
 

niedziela, 23 listopada 2014

Nasza zima nie jest zła

Wszyscy odnosimy wrażenie, że zima jednak nadchodzi. Martwimy się o naszych Gości z ciepłych krajów, bo bardzo ciężko znoszą najmniejszy przejaw chłodu. Do Hostelu Mamas&Papas przyjechali dwaj młodzieńcy z Turcji. Będą mieszkać i studiować w Gdańsku. Na razie szukają mieszkania. Pierwszego dnia jeden z nich zwierzył się, że ostatnie dwa lata mieszkał na Filipinach. Przez ten czas ani razu nie miał na sobie niczego z długim rękawem. A teraz przyjechał do Polski i trafił na zimę. Zapytałam, czy wie coś o polskiej zimie. Odparł, że widzi, że nie jest lekko. Poinformowałam go, że to co teraz mamy w Gdańsku to żadna zima, tylko wyjątkowo ciepły listopad. Nie ukrywam, podłamałam człowieka. Był pewny, że te 8 stopni na plusie to apogeum zimna i gorzej być nie może. Mieliśmy wielu Gości z Turcji i na ogół narzekali na temperaturę (poza latem oczywiście). Razem ze zmarźluchem mieszka jego kolega. I ten zafundował nam mega zaskoczenie. Ubraliśmy z Papasem jakieś kufajki (listopad ciepły, ale jednak nie jest to lato) i poszliśmy na papierosa. Spotkaliśmy przed domem Turka stojącego na luzie w koszulce z KRÓTKIM  rękawem. Zbaranieliśmy! Turek niczym Szkot albo mieszkaniec Syberii stał nieporuszony i twierdził, że nie jest chłodno. Wyciągnęliśmy z niego (bez tortur), że służył w armii i przebywał w rejonach, gdzie bywało minus 30 i teraz chłód nie robi na nim wrażenia. Nasi Goście wciąż nas zaskakują. W ubiegłym tygodniu Denis w krótkich portkach (a wtedy naprawdę było zimno, wiał przenikliwy wiatr), a teraz człowiek z ciepłych krajów nie zauważający pory roku.
To on jest taki twardziel :)
Z ciekawostek związanych z życiem hostelu muszę odnotować wizytę Gościa z Ukrainy, który stanowczo nie chciał rozmawiać po rosyjsku. Dla mnie bez różnicy angielski czy rosyjski, ale zauważyłam, że o ile kiedyś wszyscy Ukraińcy komunikowali się chętniej po rosyjsku, o tyle teraz trzeba być bardzo delikatnym. Sytuacja nie jest kolorowa. Całe szczęście, żę Ukraińcy w zasadzie zawsze mówią po angielsku.
Niedługo mój rosyjski będzie zapomniany. Ukraińcy wolą angielski, a Gości z Rosji praktycznie nie ma. Zauważyliśmy dużą różnicę w stosunku do poprzednich lat. Od lata było tylko parę osób i to niemal wyłącznie stali Goście. Zwykle w każdy weekend była co najmniej jedna rezerwacja z Rosji. Teraz jedna na miesiąc. Rubel tak tanieje, że nie bardzo opłaca się jeździć. Zwłaszcza, że ceny w Rosji wzrosły.
Nie ma Rosjan, ale dopisują obywatele państw z innych kontynentów. USA, Kanada, Australia. Nawet Azjaci zdarzali się ku ogromnej radości Papasa. 

Grupa australijsko-angielska. Oj, działo się!
A propos Azji. Mamy z Papasem kupione bilety na styczeń na lot do Azji. Za niecałe dwa miesiące będę Wam raportować stamtąd :)

niedziela, 16 listopada 2014

Fergus i Syberia

Hitem ostatniego tygodnia był przyjazd Fergusa. 
 
Nasz Fergi kochany
 
Fergi przyjeżdżał do nas wiele razy. Po raz pierwszy w 2011 roku. Jest wnukiem zesłańca na Syberię. Jego dziadek był wywieziony jako dzieciak. Z Syberii przewieziony był do Anglii i tam już pozostał. Fergus dzielnie próbował nauczyć się języka polskiego. Szło mu nawet nieźle, ale ostatnio zrobił sobie dłuższą przerwę w przyjazdach do Polski (prawie dwa lata) i zaprzepaścił to, czego się nauczył. Niemniej pamiętał swoje ulubione słowo "oczywiście" oraz zdanie "Jestem bogiem". Swoją drogą dziwną magię ma dla Anglików wyraz "oczywiście". Pamiętacie Granta? (http://hostelik.blogspot.com/2014/08/serbia.html) On też uczył się języka polskiego i ten wyraz też najbardziej przypadł mu do serca.
Fergus przyjechał na krótko. W jego pokoju mieszkał inny Anglik - Don. Okazało się, że przylecieli tym samym samolotem. Siedzieli blisko siebie i na powrót mieli zabukowany również ten sam samolot. Chłopacy zaprzyjaźnili się. Razem spędzali czas i już się umówili na spotkanie po powrocie do Anglii. (Mieszkają w innych miastach). Takie sytuacje często zdarzają się w Hostelu Mamas&Papas. Gdyby Panowie mieszkali grzecznie w hotelu w pokojach prywatnych, nie mieliby szans na poznanie się i spędzenie razem czasu. W hostelu zawsze jest możliwość poznania kogoś interesującego albo spędzenia czasu na pogawędce z Papasem :) Dodając do tego fakt, że to tanie spanie, nic i nikt nie przekona nas, że jest lepsze miejsce do spania niż hostel.
 
Przyjaźń hiszpańsko-angielsko-rosyjska
 
Pogoda już nie rozpieszcza. Chociaż nadal kwitną wiosenne kwiatki, jest zimno i nieprzyjemnie. W tych okolicznościach przyrody zaszokował nas Denis z Kaliningradu. Na wieczornego, (a nawet wręcz nocnego) papierosa wyszedł w krótkich majtkach. Stało z nim 5 osób, wszyscy klną na wietrzycho i ziąb, a on jak gdyby to była lipcowa noc. Zrobiłam zdjęcie. Nie wyszło za dobrze (pewnie ręka z zimna mi się trzęsła), ale muszę Wam pokazać.
 
Okazało się, że Denis jest z Syberii. Przeprowadził się do Kaliningradu, ale zahartowanie pozostało. Przypomnieli się nam przy okazji liczni Szkoci, którzy przyjeżdżali późną jesienią. Tak, jak Denis, stali wieczorami spokojnie w krótkich gaciach, czasami boso, podczas gdy inni opatuleni przytupywali na rozgrzewkę.

Czas na Kiciusia. Ma aktualnie nową miejscówkę. Ada przywiozła pudło z kołdrą. Kołdra wymagała ratunku po aktywności kici Marcysi. Zastanawialiśmy się, czy oddać kołdrę do pralni, czy wywalić. Kiciuś w międzyczasie zaanektował pakunek i prawie się stamtąd nie rusza. Poduszki już nie używa.



Na koniec zdjęcie dedykowane Kóżce i Adiemu. Kiciuś przesyła Wam pozdrowienia i wyrazy tęsknoty :D




niedziela, 9 listopada 2014

Death metal, Aruba, bursztyn i inne różności

Na pierwszy rzut oka mamy listopad i samo to słowo powinno opisać życie w Hostelu Mamas&Papas. Co prawda ogród posłusznie przystosował się do kalendarza, ale o hostelu absolutnie nie da się tego powiedzieć. Ciągle jest ruch i mnóstwo Gości z wielu krajów.

Ogród zapada w sen zimowy. Pusto, zimno, ciemno...

Gościliśmy kapelę death metalową z Niemiec. Jacy mili i grzeczni ludzie!!! Jak sobie przypomnę, co widziałam na YouTube, to nie wierzę, że Ci przesympatyczni chłopacy to te ciemne postaci z wideo.
Na dodatek tacy koleżeńscy! Jeden z nich zasnął w łazience w z kibelkiem w objęciach. Panowie, a jakże, przybyli z odsieczą. Oczywiście, najpierw sporządzili dokumentację fotograficzną (przyda się na FB), ale potem we trzech ponieśli zwiotczałego kolegę do pokoju. Zajęli się nim bardzo serdecznie. Patrząc dodatkowo na fakt, że nie zjedli Kiciusia, śmiało mogę uznać death metal za fajną, łagodną muzykę.

DIFUSED
Tak podpisali swoje zasoby w lodówce.

Po raz pierwszy gościliśmy w hostelu poławiacza bursztynów. Przyjechał z Austrii. Dosyć ciekawe hobby dla mieszkańca kraju bez dostępu do morza. Richard wstawał o 4 rano i jeździł na Mierzeję Wiślaną. O ile my cieszymy się, że listopad jest dosyć ładny jak na tą porę roku, o tyle nasz poławiacz skarbów był niepocieszony. Miał nadzieję nadziać się na listopadowy sztorm i zdobyć bursztyn swojego życia. Jego skarby nie były okazałe, ale jego pasja jak najbardziej.

Zdobycz Richarda.


Inne skarby

Austriak pokazał nam pewien kamień i powiedział, że to z morza w jego kraju. Było to od razu po jego przyjeździe. Zgłupiałam, bo myślałam, że w Austrii nie ma morza. Sprawdziłam dyskretnie, czy nie pomyliłam kraju. Patrzę, jednak Austria! Kombinowałam dalej, że może coś z językiem angielskim nie tak. Po krótkiej rozmowie wyjaśniło się, że to kamień ze skamielinami ślimaka z austriackiego morza sprzed 140 milionów lat!

To właśnie ten kamień ze śladami muszli.
Siedzieliśmy sobie na małym spontanie - Austriak, Kanadyjczyk, Holender. Każdy miał jakieś historie.
Goeffrey z Holandii pochwalił się, że zna język papiamento. (http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C4%99zyk_papiamento). Jego ojciec jest z wyspy Aruba. Jeżdżąc tam w odwiedziny do rodziny używa właśnie tego języka. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia o istnienia takiego języka, chociaż o Arubie coś tam się słyszało. Jakby nie było, jesteśmy w tej samej Unii Europejskiej (obywatele Aruby mają paszporty holenderskie, chociaż mieszkają tak daleko). Świat jednak nie jest taki wielki. "Nasz" Kanadyjczyk był u nas przejazdem w drodze do swojej dziewczyny w...  Rosji, Holender jeździ do ukochanej do Kanady. Oj, chłopaki! Nie ma pięknych dziewcząt bliżej?
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Tam, gdzie angielski nie był wystarczający, pomogły talenty plastyczne. Richard napotkał na swojej samochodowej drodze łosia. Nie wiedział, jak to jest po angielsku. Nie zastanawiając się, narysował. Podobnie zilustrował swoją opowieść o wielkim austriackim morzu i ślimakach, których wspomnienie tak wyraźnie widać na skamielinie.

Od razu widać, o czym były opowieści.



Na zakończenie tradycyjnie krótkie info o Kiciusiu. Wyobraźcie sobie, że po 1,5 roku wspólnego pożycia na jednym adresie przekonałam się, że Kiciuś umie wskoczyć na pieniek!!! Wszystkie koty z okolicy korzystały z pieńka jako etapu przedostawania się na sąsiednią posesję. Wszystkie, ale nie Pan Kiciuś. On ZAWSZE szedł dookoła przez dziurę w płocie. 1,5 roku tak dookoła chodził. Jak go zobaczyłam wskakującego na pień, zbaraniałam. I poczułam taką wielką dumę! Nasz Kiciuś taki zdolny! Potrafi skoczyć do góry na metr! Możecie zacząć nadsyłać gratulacje dla Kiciusia. Zasłużył.



Ostatni akcent. Grzesiu "Mordka" pozował dzisiaj chyba po raz ostatni w tym roku z Papasem na ganeczku. Tak czy siak zima raczej przyjdzie i zamkniemy sesje fotograficzne na zewnątrz.


sobota, 1 listopada 2014

Cuda, cuda....

Dziwna jest ta jesień. Niby już listopad, a ja ciągle ganiam komary i inne muchy i nawet takie coś wyrosło!!! Kwiatek wcale nie jesienny. Chociaż w jesiennym otoczeniu. Nawet te komary nie takie przykre, gdy uświadomić sobie, że świadczą o niespotykanie ciepłej jesieni.


W Hostelu Mamas&Papas wciąż się dzieje. Tak, jak ten kwiatek, nie odpuszczamy i nie szykujemy się do snu zimowego.
Mieliśmy ostatnio Gościa zakręconego, jak pogoda jesienią w Gdańsku. Zarezerwował pokój na parę dni i nie przyjechał. Jednocześnie byliśmy bombardowani telefonami od rodziców tego mężczyzny, którzy twierdzili, że na pewno wyjechał do Gdańska i zatrzyma się w Hostelu Mamas&Papas. Wyjechać może wyjechał, ale nie dojechał. Żal mi było zdenerwowanych rodziców, bo sama jestem mamą, ale nic nie mogliśmy poradzić. Człowiek zaginął. Mama tego Pana dzwoniła i w nocy i z samego rana, ale nie miałam dobrych wieści. Około południa cud. Pan zadzwonił! Okazało się, że wylądował w Warszawie i wsiadł do niewłaściwego pociągu. Nie wie do jakiego.  Przenocował na jakimś dworcu, ale nie wiedział, gdzie, bo nie zwraca na to uwagi. Pod wieczór dotarł do Gdańska, z 24-godzinnym opóźnieniem. Ale koleś! Na maksa zakręcony. Niesamowite, że jakoś funkcjonuje. Nic dookoła go nie interesuje. Ale ciekawy jest cel jego przyjazdu. Pan mieszka we Francji. Uległ wypadkowi, po którym chciano posadzić go na wózek nie widząc żadnej możliwości wyleczenia we Francji. W jakiś sposób dowiedział się o lekarzu w Sopocie, który czyni cuda. I nasz Gość chodzi o własnych siłach. Ten lekarz pochodzi z Rosji i ma niesamowite osiągnięcia. Fajnie, że dowiadujemy się o sytuacjach, które potwierdzają, że nie należy się poddawać, nawet w tak trudnych sytuacjach. A może zwłaszcza wtedy.
Nie tylko ten Pan wprawił nas w osłupienie. W hostelu ciągle ludzie nas zaskakują. Kiedyś jakiś człowiek chciał zarezerwować u nas pokój prywatny. Był bardzo zdecydowany. Podał wszelkie dane do rezerwacji i na koniec upewnił się jeszcze, że koszt to ..... 40zł za pokój 2-osobowy z łazienką i ze śniadaniem. Ludzie albo czytać ze zrozumieniem nie potrafią, albo rozumieją tak, jak sobie życzą. W tym czasie taka cena to była za jedno łóżko w pokoju wieloosobowym. Niewygórowana zresztą na tle innych hosteli. Pan się strasznie zdziwił, że za pokój prywatny trzeba zapłacić więcej. Oczywiście trochę się obraził, że tak drogo. W sumie za taką cenę mógł wówczas dostać miejsce pod namiot dla dwóch osób na polu kempingowym. Bez prywatnej łazienki i bez śniadania. Zresztą już się kiedyś skarżyłam ;) (http://hostelik.blogspot.com/2013/09/jesien-puka-do-drzwi.html)
Ten pan nie zdecydował się skorzystać z naszych usług. Przyjechało za to mnóstwo innych fajnych Gości.

Australia - szalone dziewczyny :)

Hiszpańska armada

Monia z wesołymi Niemkami

Papas w objęciach ze Szwecją

 Do naszego chińskiego koszyczka doszła jedna flaga. Zgadnijcie, która to?


 Chciałam Was nabrać, że talerz z obiadem Papasa jest mojego autorstwa, ale uświadomiłam sobie, że nikt nie uwierzy :(  Talerzyk jest wspólnym dziełem p.Czesi (pierogi), Papasa (cebulka) i MOIM (sałata). Czy ktoś mi wierzy? Pliiis.....


Na zakończenie: Papas przygotowywał się do Halloween. Niestety, po cukierki nie poszedł, bo strój był Idy. Cukierki poszły do innej kieszonki :)