niedziela, 30 sierpnia 2015

Ta dzisiejsza młodzeż ;)

Noce często obfitują w ciekawe wydarzenia. Papas trochę mi zazdrości, że rzadko może uczestniczyć w "night life" hostelu




Paliłam sobie papierosa ogarniając rzeczywistość, czy już mogę pójść spać. Wtedy podszedł młody człowiek z prośbą o sprzedanie papierosa lub podejście  z nim do nocnego sklepu, żeby kupić mu fajki. Zapytałam, czy jest nieletni. Odrzekł, że tak, ale już za pół roku będzie pełnoletni, więc może bym poszła mu kupić te papierosy. Odmówiłam, ale jestem pod wrażeniem kreatywności polskiej młodzieży. Ganiać obcą babę po wyroby tytoniowe do nocnego sklepu! Mi taki pomysł nie wpadłby chyba do głowy.

Chociaż z drugiej strony kreatywność bywa dziwna. Pewne damy na dwa dni przed powrotem do domu zanotowały braki w bieliźnie i skarpetkach. Poszły do pobliskiej "Biedronki", żeby owe braki uzupełnić. Wróciły z kiepskimi minami. Gaci w sklepie nie znalazły, a skarpetki były tylko męskie. Co porabia kreatywna młodzież? Zamawia dwie (płatne) tury prania, bo kolorów przecież nie można mieszać. I gacie są. Ja przeprałabym ręcznie rzeczone gatki, ewentualnie kupiłabym męską skarpetę. Skoro już pojutrze miałabym być w domu..... Ale mamy wolność i każdy inwestuje czas i pieniądze, jak mu wygodniej.

W Holandii inwestują czas i pieniądze w pewne ciekawe przedsięwzięcie. Ludzie wykupują w biurze podróży wyjazd. Do ostatniej chwili nie wiedzą, dokąd pojadą i gdzie będą spać. Orientują się tylko, że gdzieś w Europie. I tak niektórzy trafiają do Hostelu Mamas&Papas. Było u nas już sporo takich osób. Czasami wyglądało, że zdecydowanie woleliby być w innym miejscu. Np. nie pasowało spanie w dormitorium. Jeżeli kupuje się "kota w worku" trzeba liczyć się ze wszystkimi możliwościami. Trafił do nas w ten sposób fantastyczny człowiek. Dziennikarz. Jemu się bardzo podobało i on nam też. Pogadaliśmy nad miską makaronu p.Czesi. Jako ludzie dojrzali ponarzekaliśmy na tą dzisiejszą młodzież, powspominaliśmy stare dzieje. Peter opowiedział nam, jak kiedyś w Holandii swobodnie traktowano nagość. Było dużo miejsc dla nudystów. Żadnej sensacji ani zgorszenia. Ubolewał nad tym, że teraz wszystko poznikało, nawet w saunie trzeba siedzieć w stroju kąpielowym.
Co do młodzieży, zauważyliśmy w tym roku, że dominują w hostelu ludzie bardzo młodzi i .... inni niż dotychczas. Mniej się integrują, mniej imprezują. Nie bardzo garną się do rozmów. Za to bardzo mocno siedzą w smartfonach i tabletach. Odnosimy wrażenie, że przeboleliby brak wody czy śniadania, ale braku wifi na pewno nie. Na szczęście nie wszyscy poszli tą drogą i wciąż poznajemy fajnych ludzi.








niedziela, 23 sierpnia 2015

Łaźnia publiczna

Papas, Mordka i szalona Rene z Australii.
 
Nie będę już opisywać kolejnych przekrętów taksówkarzy. Zbulwersował mnie inny przekręt, o którym muszę Wam opowiedzieć.
Dostaliśmy ostatnio ofertę pisania za pieniądze pozytywnych ocen na facebooku, google czy innych takich miejscach. Za wystawienie sporego pakietu opinii proszą naprawdę nieduże pieniądze. Oczywiście nie wchodzimy w takie interesy, ale na pewno znajdą się chętni. Piszę o tym, żebyście mieli świadomość, że możecie paść ofiarą takich działań. Poczytacie sobie dużo fantastycznych opinii o jakimś hostelu, a na miejscu możecie przeżyć wielkie rozczarowanie. Najbardziej można polegać na ocenach wystawionych na portalach takich, jak hostelworld.com, hostelbookers.com czy booking.com. Opinię może wystawić tam tylko ktoś, kto faktycznie był w danym miejscu. Jeżeli obiekt ma dużo opinii, można na nich polegać. Nie dajcie się nabierać!

Ponownie pełniliśmy funkcje łaźni publicznej. Zadzwonił do nas jakiś angielskojęzyczny człowiek z zapytaniem, czy może przyjechać z dwójką kolegów. Chcą się tylko wykąpać i zostawić rowery. Nie byliby pierwszymi zażywającymi darmowej kąpieli w Hostelu Mamas&Papas. Ponieważ poprzednie brudasy były przesympatyczne, zgodziliśmy się.
Przyjechał Niemiec, Amerykanin i Salwadorczyk. Przede wszystkim przybyła nowa flaga na mapie Papasa (Salwador). Chłopacy nie mogli znaleźć nigdzie w Gdańsku miejsc do spania. Dostępne były tylko pokoje w cenie od 2000 zł wzwyż i Panowie mądrze zdecydowali, że taniej im wyjdzie pić całą noc na mieście niż płacić takie horrendalne ceny za pokój. Potrzebowali jedynie odświeżyć się po całodniowej jeździe i przechować gdzieś rowery. Hostel Mamas&Papas przytulił desperatów. Wrócili rano. Wtedy akurat zwolniło się parę miejsc i mogli pobyć w naszym hostelu.

Nasi Goście tłumnie uczestniczyli w tegorocznej edycji Festiwalu Kolorów. Wrócili kolorowi i w doskonałych humorach.






Michał - fajny Polak

Ci Hiszpanie interesowali się naszą historią i G.Grassem

Robert z Niemiec, doskonale mówił po polsku. Bardzo go polubiliśmy.
Śniadanko

Ganek - bardzo ważne miejsce!

niedziela, 16 sierpnia 2015

Never ending taxi story



Nasi Goście wciąż potrafią obudzić w nas zdziwienie. Np. Chińczyk mówiący bardzo dobrze po polsku, który postanowił zostać przewodnikiem w Polsce.




Ostatnio gościliśmy też fajną Rosjankę, która mieszka na co dzień w Argentynie wraz z gwatemalskim mężem. Przyjechała do nas z Moskwy. Dokładniej leciała z Moskwy do Warszawy. Stamtąd autobusem do Gdańska. Przybyła wieczorem. Posiedziała z nami na recepcji i około północy poszła spać, bo musiała wstać po drugiej, żeby zdążyć na autobus do... Warszawy. A z Warszawy miała lecieć do Kijowa. Do Gdańska wpadła na chwilkę, żeby dostarczyć dwa rodowodowe szczeniaczki. Tempo oszałamiające.
Z kolei przeciwieństwem były dwie niesamowicie wyluzowane  Estonki. Rewelacyjne babki. Zajechały do hostelu z fasonem wozem transmisyjnym Telewizji Polskiej. Miały kobiety farta. Jechały autostopem i złapały od razu u siebie dwa tiry jadące z Estonii do Polski. Jedna miał miejscówkę w jednym, druga w drugim i dojechały na jeden raz od razu w okolice Warszawy. Tam zlitowali się ludzie z telewizji i podwieźli je pod sam hostel
Dziewczyny wciąż się śmiały i tak, jak niedawno opisywane Finki, każde niepowodzenie kwitowały śmiechem. Między innymi trzy noce z rzędu wracały autobusem nocnym. Za każdym razem dojeżdżały nie tak, jak chciały. Wysiadały na niewłaściwym przystanku, a i tak nic nie psuło im dobrego humoru. Przeciętny człowiek wkurza się, jeżeli ciemną nocą błądzi w obcym terenie. Ale nie nasze szalone Estonki. One miały z tego bekę i dystans do własnej gapowatości.

Odwiedza nas szalony piesek z sąsiedztwa. Jest maniakiem aportowania. Może biegać za patykiem bez końca. Kiedyś jeden z naszych Gości postanowił przetestować możliwości pieska, ale po dwóch godzinach rzucania skapitulował - Gość, nie piesek. Ostatnio piesio nie mógł znaleźć niczego stosownego do rzucania, więc przyniósł coś ...- zresztą zobaczcie sobie na zdjęciu.



I znowu mały kamyczek do ogródka "taxi never ending story".
Taksówkarz znowu orżnął naszych Gości. Jechali z Sopotu. Byli bardzo czujni, bo już słyszeli o naszych dzielnych polskich taksiarzach. Przez połowę drogi byli czujni. Nie zauważyli jednak, kiedy z 25 zł na liczniku zrobiło się 150. Musiał kierowca cwaniaczek przestawić licznik na czwartą taryfę po tym, jak zorientował się, że klienci nie kapną się w szwindlu. Szkoda, że zapłacili zamiast zawołać mnie i Papasa. Jesteśmy już wprawieni w walce mafią taksówkową i często wygrywamy. Nie jest nawet trudno przekonać ich, że kraść trzeba w sposób bardziej inteligentny. Jest trochę nerwów, ale trzeba walczyć z chamstwem i pazernością.

Desant austriacko-serbski

W ogrodzie życie kwitnie

Fajni Polacy

niedziela, 9 sierpnia 2015

Spaghetti story



Afrykańskie upały dają się mocno we znaki. Czasami temperaturę podkręcają wydarzenia, których świadkami jesteśmy codziennie.
Po całodziennym ukropie rozsiedliśmy się z Gośćmi wieczorem na ganku . Wytworzył się bardzo klimatyczny spontan. Na krótko został jednak zakłócony przez przyjazd taksówki z naszym Gościem z Australii w środku. Chłopak nie miał gotówki, a taksówkarz terminala do płatności kartą. Zaproponowaliśmy, że pożyczymy nieborakowi na opłatę i zapytaliśmy, ile potrzeba. Taksówkarz mówi, że 60 zł. Pytamy skąd jechali? Odpowiedział, że z dworca. Pytam, z którego? No, bo chyba nie z głównego za takie pieniądze. A on, że i owszem, z centrum jadą. Zaczęła się ostra dyskusja. Nie możemy znieść tego, jak ci zagubieni obcokrajowcy są okradani. Najpierw koleś powiedział, że jest niezrzeszony i ma ceny, jakie mu się podobają. Jest to możliwe. Musi jednak mieć je wywieszone w widocznym miejscu i stosować się do nich. Próbowałam przeliczyć przejazd wg jego cennika i nijak nie wychodziła mi kwota, której żądał za przejazd. Wtedy mnie oświecił, że z dworca do nas jest 7 km! Bzdura!!! Jest dużo mniej. Chyba, że dworzec przesunęli. Chyba jednak zauważylibyśmy! Powinno być około 25 zł - na pewno nie 60.
Następnie powiedział, że taka kwota wyszła na taksometrze. Poprosiłam o paragon. Zaczął się awanturować, że on nie ma obowiązku niczego mi pokazywać. Na moje stwierdzenie, że płatność następuje na podstawie paragonu, zaczął grozić, że wezwie policję, że nie chcemy płacić. Poprosiliśmy, żeby jak najszybciej zrobił to. Chętnie wesprzemy się policją w walce ze złodziejstwem. Wtedy wyjął jakąś maszynkę, coś wstukał i podał jakiś świstek, na którym nic się nie zgadzało. Przede wszystkim godzina była z następnego dnia. Twardo żądaliśmy "naszego" paragonu, wtedy koleś powiedział, że on nie włączał taksometru, tylko umówił się z Gościem na taką kwotę. Zapytałam Australijczyka, czy tak było? Zaprzeczył. Nie umawiał się, zresztą taksiarz słabo mówił po angielsku. Papas zapytał faceta, w jakim języku uzgadniał cenę. Ten odrzekł, że po angielsku i nagle wydarł się do Papasa "Co będziesz mnie pan z angielskiego testował?". Ewidentny przekręt i jeszcze koleś k....wami rzucał. Raptem wcisnął gaz i odjechał z otwartym bagażnikiem i Nathan miał przejazd za darmo. Udało nam się uratować jeszcze jedną osobę, ale ile zostało naciągniętych?
Strasznie się wkurzyliśmy, ale atmosfera spontanu, który wciąż trwał, szybko przywróciła dobry nastrój.
Rządził Włoch Igor. Maniak gotowania. Poprzedniego wieczoru przygotował fantastyczne spaghetti carbonara. On jeszcze narzekał, że ser jakiś inny i coś tam jeszcze musiał zastąpić. Nie rozumiem, po prostu niebo w gębie (albo gęba w niebie). Kiedy poszłam o drugiej w nocy do common room zobaczyć, jak się sprawy mają, osłupiałam. Igor przygotował kolejne danie z makaronu i poczęstował wszystkich, którzy jeszcze nie spali. I tak, siedziało sześć osób, każda z innego kraju i wciągali w środku nocy dzieło Włocha.
Nazajutrz znowu przygotował kocioł spaghetti, innego oczywiście i znowu cały hostel miał wyżerkę. Chłopak jest naprawdę utalentowany. Nawet Papas, który normalnie nie jest "makaronowy", zajadał ze smakiem i chwalił pod niebiosa. Nie był to jeszcze koniec. W środku tejże nocy przygotował pychotkę, której nazwy nie znam. Był tam i makaron, i jakiś omlet. Nieważne. Przyniósł to na spontan i ludzie siedzieli sobie w kółku na ziemi i jedli wytwór Włocha. Na ostatni kawałek pojawił się ...... Pan Kiciuś i nie czekając na zaproszenie dołączył do uczty. Bezczelnie podszedł do naszego talerza i zeżarł resztę. Taki właśnie jest ten Pan Kiciuś.
















niedziela, 2 sierpnia 2015

Surinam i recycling

Środek sezonu. Nie wiadomo, kiedy kończy się jeden dzień i zaczyna następny. Goście przyjeżdżają i wyjeżdżają przez całą dobę. Możemy zaobserwować różne typy zachowań przy wczesnych wyjazdach. Niektórzy wolą pojechać na lotnisko już w nocy, żeby nie zrywać się wcześnie. Inni jadą w ostatniej chwili, targując się o każde 5 minut. Próbują wymusić na nas deklarację, że jeżeli wyjadą o godzinie x, to na pewno zdążą. A skąd my mamy wiedzieć, czy będą kolejki, ile bramek otworzą? Radzimy wyjechać 15 minut wcześniej, a oni pytają, czy nie wystarczy 10 minut. Walczą do końca :)
Bywa, że Goście proszą o śniadanie o trzeciej w nocy. A rekordzistami byli dwaj Chińczycy, którzy poprosili o śniadanie o trzeciej i na dodatek urządzili wielkie gotowanie w środku nocy. Postanowili wykorzystać wszystkie swoje zapasy z lodówki. Nic się nie zmarnowało. Zrobili wielkie żarcie i wielki bałagan przy okazji. Zdarzyła się też Szwedka, która wciągała alkohol w common room do godziny 2-giej. Zdrzemnęła się godzinkę i kompletnie pijana szła do taksówki. Raptem patrzę i oczom nie wierzę! Taksówkarz grzeje silniki, a ona zaczęła recycling. Segreguje plastiki, szkło, papier. Czas leci, a ona chwiejąc się, niezmordowanie rozdziela śmieci. O trzeciej w nocy. Śpiesząc się na lotnisko. Co oznacza siła nawyku! 

Ze spraw ważniejszych nadmienić muszę, że Papas szykuje nową flagę. Tym razem Surinam. Szczerze mówiąc, nie pamiętałam o istnieniu tego państwa. Surinamczyk, jak każdy obywatel tego kraju, ma też paszport holenderski. Jeżeli wszyscy Surinamczycy są tak sympatyczni, to już lubię ten kraj.




Inna ważny news - Papas ma nowego przyjaciela.




Papas w ogóle jest bardzo towarzyski i aktywny. Po prostu - w żywiole!


Zaprzyjaźnił się z dwoma Panami, którzy przyjechali ze Szwecji, ale są Irańczykami. Jeden z nich był trochę głuchy, ale mówił coś tam po angielsku. Drugi nie bardzo sobie radził z językiem, ale zawsze chętnie przytakiwał. "Urodziłeś się się w Szwecji czy w Iranie? Odpowiedź: Yes" :)
Jeden z nich został fanem polskich wiśni. Papas leciał rano do sklepu, żeby kupić mu na drogę ....6 kilogramów. Wiśnie bardzo mu smakowały, a najbardziej odpowiadał mu fakt, że są bardzo kwaśne. W życiu nie jadł kwaśnych wiśni! Wyłącznie słodkie. Co za wiśnie mają w tej Szwecji?!



Mieliśmy jeszcze innych egzotycznych Gości. Cztery Panie z Hongkongu oraz Indonezyjczycy. Nawet grupę z Węgier możemy uznać za egzotyczną, tak rzadko bywają Goście stamtąd.