niedziela, 25 września 2016

Tak się zarabia pieniądze :)




Sezon pomału gaśnie, ale w Hostelu Mamas&Papas zawsze coś się dzieje. Zaczynamy planować zimowe przetrwanie. I w tym momencie przyszedł mail z bardzo atrakcyjną rezerwacją na zimowy czas. Oczywiście przyjęliśmy maila pozytywnie i grzecznie potwierdziliśmy tę rezerwację. Pan Bob Smith (cóż za niespotykane nazwisko!) napisał, że chce opłacić cały pobyt z góry. Czemu nie?! Po chwili napisał, że agencja, która organizuje przelot, nie ma możliwości obciążenia karty kredytowej. Proszą więc nas bardzo uprzejmie, żebyśmy to my obciążyli kartę i następnie przelali kasę na jakieś tam konto. Mamy pobrać kasę dla nas za noclegi, prowizję za pomoc (100 €), za przelew (50€) i 3000€ za bilety lotnicze. Oczywiście! Firma sprzedająca bilety lotnicze nie ma możliwości obsługi kart kredytowych! Ludzie przynoszą tysiące euro w reklamówkach.
Od razu zobaczyliśmy, że coś tu mocno "śmierdzi" i odmówiliśmy współpracy. Sprawa jest dla nas jasna. Mają wykradzione numery kart. Obciążają karty za pomocą naiwnych "współpracowników". Kiedy ktoś zacznie badać transakcję, wnioski są jasne. Hostel obciążył nieprawnie kartę i wytransferował pieniądze gdzieś tam. Jedynym podmiotem transakcji bylibyśmy tylko my. Oczywiście, po naszej odmowie kontakt się urwał. No, i bardzo dobrze! Ciekawa tylko jestem, ile osób da się nabrać?
Wrzesień w tym roku rozpieszczał nas pogodą. Nasz ogród ciągle tętni życiem. Któregoś dnia Goście zasiedzieli się śpiewając różne pieśni. Nasz sąsiad opowiedział mi później, że przebudził się w nocy i usłyszał, że chyba biją kobietę i ona woła o pomoc! Chciał biec na ratunek! Żona sąsiada powstrzymała go mówiąc, że tamta kobieta śpiewa, a nie woła o pomoc. Sąsiad wsłuchał się w nocne dźwięki i stwierdził, że to rzeczywiście śpiew, a nie wołanie o pomoc. Czasami artyzm Gości nie jest wysokich lotów, ale zawsze od serca :) Wszystkie artystyczne dusze serdecznie zapraszamy!










niedziela, 18 września 2016

Po wakacjach

Po krótkich wakacjach wracamy do hostelowych realiów. Pogoda nas rozpieszcza. Jest lepsza niż w sierpniu. Goście zadowoleni i my też.

Jeszcze przed naszym wyjazdem gościliśmy w naszym hostelu fajnego muzyka. Może zapamiętajcie! Nazywa się Alister Turrill. Dał koncert na żywo. Zostawił również płyty. Fajna muza!



     


Ostatnio przyjechały do nas trzy dziewczyny (Anglia, Kanada, USA). Przybyły jedna po drugiej tego samego dnia i znalazły się w tym samym dormie. Okazało się, że nie czas przybycia i numer pokoju były najważniejszym wspólnym mianownikiem. Wszystkie miały polskie korzenie i wyraźną świadomość tego faktu. Kiedy dołączył do pokoju chłopak z Australii, został natychmiast przepytany, czy on też jest trochę Polakiem. Niestety, nie był.
Jedna z dziewcząt próbuje dokopać się do historii rodzinnych. Jej polska mama (nie mówi po polsku, ale oboje rodziców ma z Polski) pokazywała nam przez skype dokumenty, które odnalazła po rodzicach. Wygląda mi to na klasyczną sytuację, kiedy żołnierze walczący w nieprawomyślnej dla komunistów armii, pozostali po wojnie na Zachodzie. Jej mama służyła jako pielęgniarka i po demobilizacji wyjechała z Anglii do USA. W ten oto sposób Polska traciła tysiące obywateli. Na zawsze! Ich wnuki nie mówią po polsku. Ale najważniejsze, żeby byli szczęśliwi!!!
Potomkowie ludzi, którzy wyjechali z Polski w różnym czasie i z różnych powodów, stanowią naprawdę spory odsetek Gości w Hostelu Mamas&Papas. Fajnie się z nimi gada, ale z tyłu głowy rodzi się refleksja, że niefajnie historia obchodziła się z naszym krajem.
Była też u nas Polka mieszkająca od wielu lat w Kanadzie. Uciekła (dosłownie) z Polski w latach 80. Plan ucieczki przewidywał posiadanie dwóch biletów lotniczych. Wylatując z Polski pokazali bilet do Jugosławii. Lecieli przez Czechosłowację. Na przesiadce w Pradze posłużyli się biletem na Kubę. Na przesiadce w Montrealu zostali w strefie transferowej. Wołali "AZYL"! Był to krok dosyć desperacki. Nie znali języka, ale podjęli decyzję o ucieczce. Kanadyjczycy byli bardzo serdeczni i pomocni. Polska straciła kolejnych obywateli.
A ja dzięki temu mam ciekawe historie, którymi mogę się z Wami podzielić.









Adi znowu nas opuścił :(  Waleczny był do końca :) Powodzenia Przyjacielu w nowym życiu!




Na koniec muszę powkurzać Kóżkę ( i Adiego) :)




wtorek, 13 września 2016

Stara Kaszarnia i zamek

 
 
Dzisiaj pojechaliśmy do pobliskiego Człuchowa. To zaledwie 12 km od Chojnic. Głównym celem był tamtejszym zamek. Oczywiście, jak zwykle, Papas zdobywał mury i wieżę. Ja wolę popatrzeć mniej aktywnie. Zamek okazał się mniej okazały, niż się spodziewałam, ale to nie było ważne. Również miasteczko nie jest za duże i wcale nie widać turystów. Normalne życie na prowincji. Jak wróciliśmy do Chojnic, to wydawało się, że do metropolii trafiliśmy ;)
 
 


 











 
 

 
 
 
W Człuchowie mieliśmy też chwile zachwytu. Na obiad udaliśmy się do restauracji Stara Kaszarnia, która mieści się w młynie (a później kaszarni) z końca XIX wieku. Nasze wrażenia totalnie odmienne od wczorajszych chińskich klimatów. Byliśmy zachwyceni! Tanio nie było, ale warto!!! Polecamy gorąco rybkę z lokalnego jeziorka, placki z kaszy gryczanej ze śmietaną i łososiem, flaki wołowe i sałatkę cezar. Mega pozytywne doświadczenia!
 
 
 


 
 
Ze Starej Kaszarni powlekliśmy się na dworzec kolejowy. Po bardzo dobrych doświadczeniach z miejscowej restauracji zderzyliśmy się z przygnębiającym widokiem okolic dworca. Niewiarygodne, jak można doprowadzić do takiego stanu miejsce, które normalnie powinno być wizytówką miasta.
 
 







 
Oczywiście na "dworcu" nie ma żadnego zaplecza, więc poszliśmy do nieodległego sklepiku, żeby zakupić płyny. Upał był nieziemski i z wielką radością dotarliśmy do owego sklepiku, który zaraz miał się zamknąć. Wszak była prawie szesnasta! Czas najwyższy, żeby się zamykać :) Sklep przypominał typową placówkę handlową GS z czasów PRL. Bardzo fajny klimacik :) Papas zakupił zimne piwo i natychmiast otworzył, żeby zdążyć spożyć do rzeczonej szesnastej. Ledwo otworzył, a Pani Sklepowa histerycznie zwróciła uwagę "proszę nie pić piwa w sklepie!". Papas miał chyba dla niej zły wygląd :( Pani skierowała nas na tyły budynku, gdzie pod parasolem biesiadowała lokalna elita. Bardzo sympatyczni, grzeczni ludzie. Usiedliśmy z lokalsami. Ja z moją wodą mineralną zdecydowanie nie komponowałam się.
 



Po powrocie do Chojnic wkurzyłam się znowu na naszą policję. Chojnice to mały, senny dworzec. Ruch niewielki. Dzielne policyjne siostry wjechały radiowozem na peron, żeby pogonić trzy kobiety, które chciały przejść przejściem dla niepełnosprawnych. Tamtędy było im z tobołami najbliżej. Dzielne policjantki zaparkowały tak, żeby obserwować, czy kobitki przejdą przejściem, czy pociągną się dookoła. Szlag mnie trafia, gdy widzę taką nadgorliwość! Pusto, głucho, żadnego zagrożenia, przejście wyznaczone. Panie policjantki zdecydowanie powinny być tak gorliwe w innym miejscu. Chojnice czy Gdańsk - wszędzie tak samo.
 
Podsumowując - Chojnice były miłym doświadczeniem. Nasz pensjonat polecamy, mimo, że dzisiaj Pani poinformowała nas, że jak chcemy mieć pusty kosz, to sami musimy sobie wynieść śmieci. W zasadzie żaden problem! Tylko, gdzie jest kubeł na śmieci i nowe worki?
Człuchów - polecamy na kilka godzin, obowiązkowo z obiadem w Starej Kaszarni.
A jutro wracamy do naszej miłej codzienności :)