poniedziałek, 6 lutego 2017

Mamas&Papas i Ada w Jinghong, ostatni przystanek w Chinach (wpis 25.)



Poranek rozpoczęliśmy od poszukiwania naszego autobusu. Mieliśmy fotkę z nazwą Jinghong po chińsku. Napis na autobusie trochę się różnił. Poza tym mieliśmy mieć miejsca sypialne, a tam były normalne siedzenia. Nie byliśmy pewni, czy ładujemy się do właściwego pojazdu.
Zgodnie z naszymi obawami okazało się, że kupiliśmy bilety na tańsze i mniej komfortowe miejsca. Ostatecznie nie wyszło źle. Siedzenia były wygodne. Podróż zamiast 9,5 godzin trwała "tylko" 8 godzin. Odwrotnie niż poprzedni autobusowy tour. Kiedy pojawiło się jakieś większe miasto użyliśmy ponownie naszej ściągi, żeby zapytać tubylców, czy to już nasze miejsce docelowe. Potwierdzili, że tak. Nie dowierzaliśmy! Nastawialiśmy się na rozkładowe 9,5 godziny plus oczywiste opóźnienie, a tu po ośmiu godzinach mówią, że to już koniec jazdy. Bardzo nam zależało, żeby nie przyjechać za późno w obawie przed ewentualnymi problemami z noclegiem, ale takiego rozwoju sytuacji nie spodziewaliśmy się.
Przed wyjazdem próbowaliśmy wbić do McDonald's. Tym razem nie na kawę, ale żeby kupić jakąś bułę na drogę. Po raz kolejny szybko zostaliśmy pozbawieni złudzeń. Instytucja tego typu umiejscowiona przy dużym dworcu autobusowym otwiera się o 10:30. Pocałowaliśmy klamkę i postanowiliśmy podjeść sobie w czasie postojów. Pierwszy postój był w tak brudnym miejscu, że zrezygnowaliśmy ze śniadania. Drugi był czystszy, ale nie bardzo było co kupić. Zobaczcie na zdjęcia poniżej czym się raczyliśmy.








Tym razem od rana wszystko przebiegało bez zarzutu. Miejsca w hostelu czekały, a sam hostel jest bardzo fajny. Jedynym niemiłym momentem było nieoczekiwane zatrzymanie się autobusu i wejście żołnierza, który skontrolował dokumenty wszystkich pasażerów. Nie odezwał się ani słowem, nie uśmiechnął. Za oknami widzieliśmy innych żołnierzy z karabinami w dłoniach. Nie była to granica i nie wiemy, co to była za kontrola. Nie było to przyjemne doświadczenie.
Miasto Jinghong bardzo nam się spodobało. Jest tu duuużo cieplej, nawet tubylcy chodzą w krótkich rękawkach. Widać, że jesteśmy już blisko Laosu. Napisy są po chińsku i laotańsku. Angielski też jest widoczny. Jest zielono, palmy, kwiatki. I jest brudniej niż w innych miastach, które odwiedziliśmy w Chinach.










Poszliśmy przywitać się z Mekongiem. Zastaliśmy nad rzeką sporo ludzi. Robią tam wszystko. Myją samochody i skutery. Taplają się w wodzie. Siedzą na brzegu. A nawet palą ognisko (temperatura powietrza około 30 stopni).































Wczoraj nie udało mi się umieścić wpisu. Władza wyjątkowo przeszkadzała w używaniu internetu. Najgorszy dostęp od początku pobytu w Chinach. Jutro wjeżdżamy do Laosu. Lepiej nie będzie, ale to już nie przez cenzurę.

1 komentarz: