niedziela, 9 listopada 2014

Death metal, Aruba, bursztyn i inne różności

Na pierwszy rzut oka mamy listopad i samo to słowo powinno opisać życie w Hostelu Mamas&Papas. Co prawda ogród posłusznie przystosował się do kalendarza, ale o hostelu absolutnie nie da się tego powiedzieć. Ciągle jest ruch i mnóstwo Gości z wielu krajów.

Ogród zapada w sen zimowy. Pusto, zimno, ciemno...

Gościliśmy kapelę death metalową z Niemiec. Jacy mili i grzeczni ludzie!!! Jak sobie przypomnę, co widziałam na YouTube, to nie wierzę, że Ci przesympatyczni chłopacy to te ciemne postaci z wideo.
Na dodatek tacy koleżeńscy! Jeden z nich zasnął w łazience w z kibelkiem w objęciach. Panowie, a jakże, przybyli z odsieczą. Oczywiście, najpierw sporządzili dokumentację fotograficzną (przyda się na FB), ale potem we trzech ponieśli zwiotczałego kolegę do pokoju. Zajęli się nim bardzo serdecznie. Patrząc dodatkowo na fakt, że nie zjedli Kiciusia, śmiało mogę uznać death metal za fajną, łagodną muzykę.

DIFUSED
Tak podpisali swoje zasoby w lodówce.

Po raz pierwszy gościliśmy w hostelu poławiacza bursztynów. Przyjechał z Austrii. Dosyć ciekawe hobby dla mieszkańca kraju bez dostępu do morza. Richard wstawał o 4 rano i jeździł na Mierzeję Wiślaną. O ile my cieszymy się, że listopad jest dosyć ładny jak na tą porę roku, o tyle nasz poławiacz skarbów był niepocieszony. Miał nadzieję nadziać się na listopadowy sztorm i zdobyć bursztyn swojego życia. Jego skarby nie były okazałe, ale jego pasja jak najbardziej.

Zdobycz Richarda.


Inne skarby

Austriak pokazał nam pewien kamień i powiedział, że to z morza w jego kraju. Było to od razu po jego przyjeździe. Zgłupiałam, bo myślałam, że w Austrii nie ma morza. Sprawdziłam dyskretnie, czy nie pomyliłam kraju. Patrzę, jednak Austria! Kombinowałam dalej, że może coś z językiem angielskim nie tak. Po krótkiej rozmowie wyjaśniło się, że to kamień ze skamielinami ślimaka z austriackiego morza sprzed 140 milionów lat!

To właśnie ten kamień ze śladami muszli.
Siedzieliśmy sobie na małym spontanie - Austriak, Kanadyjczyk, Holender. Każdy miał jakieś historie.
Goeffrey z Holandii pochwalił się, że zna język papiamento. (http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C4%99zyk_papiamento). Jego ojciec jest z wyspy Aruba. Jeżdżąc tam w odwiedziny do rodziny używa właśnie tego języka. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia o istnienia takiego języka, chociaż o Arubie coś tam się słyszało. Jakby nie było, jesteśmy w tej samej Unii Europejskiej (obywatele Aruby mają paszporty holenderskie, chociaż mieszkają tak daleko). Świat jednak nie jest taki wielki. "Nasz" Kanadyjczyk był u nas przejazdem w drodze do swojej dziewczyny w...  Rosji, Holender jeździ do ukochanej do Kanady. Oj, chłopaki! Nie ma pięknych dziewcząt bliżej?
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Tam, gdzie angielski nie był wystarczający, pomogły talenty plastyczne. Richard napotkał na swojej samochodowej drodze łosia. Nie wiedział, jak to jest po angielsku. Nie zastanawiając się, narysował. Podobnie zilustrował swoją opowieść o wielkim austriackim morzu i ślimakach, których wspomnienie tak wyraźnie widać na skamielinie.

Od razu widać, o czym były opowieści.



Na zakończenie tradycyjnie krótkie info o Kiciusiu. Wyobraźcie sobie, że po 1,5 roku wspólnego pożycia na jednym adresie przekonałam się, że Kiciuś umie wskoczyć na pieniek!!! Wszystkie koty z okolicy korzystały z pieńka jako etapu przedostawania się na sąsiednią posesję. Wszystkie, ale nie Pan Kiciuś. On ZAWSZE szedł dookoła przez dziurę w płocie. 1,5 roku tak dookoła chodził. Jak go zobaczyłam wskakującego na pień, zbaraniałam. I poczułam taką wielką dumę! Nasz Kiciuś taki zdolny! Potrafi skoczyć do góry na metr! Możecie zacząć nadsyłać gratulacje dla Kiciusia. Zasłużył.



Ostatni akcent. Grzesiu "Mordka" pozował dzisiaj chyba po raz ostatni w tym roku z Papasem na ganeczku. Tak czy siak zima raczej przyjdzie i zamkniemy sesje fotograficzne na zewnątrz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz