niedziela, 7 października 2018

Białoruskie smaki i smaczki




Nie miałam pojęcia jak mało wiem o kraju, który sąsiaduje z Polską. Zachodnia Białoruś ma wręcz wspólną historię (myślę o niezbyt odległych dziejach). Nasz przesympatyczny Gość stamtąd, postanowił nas pokarmić po białorusku.
Na pierwszy ogień poszła zupa szczi (щи). W życiu nie słyszałam o takiej strawie, goszczącej na stołach bliskich sąsiadów. W zasadzie jej forma ma setki twarzy, ale zawsze musi być tam kapusta. Nas poczęstowano szczi z ...... makrelą. Kapuśniak ze świeżą makrelą brzmi dziwnie. Brzmi jak brzmi, ale było smaczne, kiedy spróbowaliśmy natychmiast po ugotowaniu. Ale na drugi dzień....  Jak się "przegryzło" w lodówce, odpaliło nas w kosmos! Papas stwierdził, że na pewno jest jedna z najlepszych zup, jakie w życiu spożył, wliczając w to zupki zjadane w czasie azjatyckich wojaży. Ja potwierdzam i popieram :)
Kolejne doświadczenie to "wiedźminy". Potrawa z plackiem ziemniaczanym w roli głównej, pomieszanym ze specjalnie przyrządzonym mięsem. I nie próbujcie przywoływać tu polskiego placka po cygańsku! To było coś innego. I kolejne niebo w gębie!
Nie mogę się doczekać następnego poczęstunku.

Nasz wyborny kucharz znalazł się w Polsce uciekając od nakazu pracy. Nie miałam pojęcia, że ten głęboko komunistyczny zwyczaj jest wciąż aktualny. Tzn. nie jest w zasadzie stosowany nigdzie w Europie (prawdopodobnie). 50-70 lat temu było normą, że po ukończeniu studiów, ludzie musieli odbębnić nakaz pracy. Oznaczało to, że byli delegowani do pracy w bardzo nieatrakcyjne miejsca, gdzie nikt zdrowo myślący nie chciał się osiedlić. Jakieś totalne zadupia albo toksyczne okolice. Nakaz pracy był nieodwołalny i ludzie musieli popracować tam, gdzie ich skierowano. W Polsce czy w Rosji nie ma tego już dawno, a na Białorusi, okazuje się, że ma się bardzo dobrze.
Nasz Przyjaciel dostał skierowanie do małej miejscowości, o której nigdy wcześniej nie słyszał. Miejscówka była w okolicach Czarnobyla, którego sława jest bardzo ponura. Miejsce zesłania jest wciąż niestabilne w zakresie promieniowania i wiadomo, dlaczego nikt dobrowolnie nie chce tam się osiedlać. Na dodatek zakres pracy gwarantował uwikłanie się w sytuacje, które tymczasowe zesłanie zmieniłyby ten stan na zesłanie na zawsze.
Nasz Gość w ogóle nie powinien być zesłany. Przez cały okres studiów prowadził firmę. Płacił podatki, więc nie podpadał pod przepis o nakazie pracy, który był dedykowany dla studentów zobowiązanych do odpracowania kosztów studiów. Płacąc podatki finansował swoją edukację. Prawo było po jego stronie, ale tam to nic nie znaczyło.
Skończyło się to bardzo filmowo. Po zdaniu wszystkich egzaminów i przed ostatnim, będącym obroną dyplomu, zawinął się i pojechał do Polski. Nie broniąc dyplomu nie był absolwentem i nie nie musiał poddać się nakazowi pracy. Gdy dojeżdżał do granicy odebrał telefon z zapytaniem, dlaczego nie wchodzi na egzamin. Odpowiedział po żołniersku "zaraz przekraczam granicę, mam was w d...".
Wybrał wolność! Szacun ogromny! Człowiek wykształcony, otwarty, utalentowany jeździ na taksówce w Polsce i wolność uznaje za najwyższą wartość. Takich ludzi na Białorusi nie potrzebują.
Szkoda, że ten kraj kojarzy się właśnie z takimi historiami. Mają fantastyczną kuchnię, o której nic nikt nie wie. My poznaliśmy te smaki. I smaczki związane z ich rzeczywistością, niestety, też.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz