Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barcelona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barcelona. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 września 2018

Mamas&Papas - szczoteczkowi złodzieje



Niby sezon się kończy, ale u nas ciągle tłoczno. Z satysfakcją słyszeliśmy w tym roku wiele razy, że Goście masowo polecają nas innym osobom. Czasami ma to postać "łańcuszka". Ktoś nas polecił koledze. Kolega przyjechał i polecił komuś następnemu. A następny kolejnemu, spotkanemu gdzieś w podróży. I tak się toczy. Super!
Oprócz miłych sytuacji trafiają się od czasu do czasu mniej sympatyczne. Na szczęście, bardzo rzadko.
Ostatnio zostaliśmy posądzeni o kradzież kosmetyczki z golarką i szczotką do zębów. Pan przyjechał na chwilę, żeby dokonać formalności meldunkowych i od razu pojechał do miasta. Wieczorem powrócił i po chwili zapytał nas, gdzie jest jego kosmetyczka. Na 100% zostawił ja w pokoju przy meldowaniu się, a teraz NIE MA! Zgodnie z prawdą zameldowaliśmy, że podczas jego nieobecności nikt do jego pokoju nie wchodził, więc raczej kosmetyczka zniknęła w innym momencie. Pewność mieliśmy stuprocentową, gdyż pokój jest przy recepcji i nikt nie byłby w stanie przemknąć, żeby ukraść cokolwiek. Pan na to, że na 100% zostawił. My na to, że na 100% nikt nie wchodził do pokoju podczas jego nieobecności. Pan sprawdził w samochodzie i stwierdził, że na 100% zostawił rzeczy w pokoju, bo pamięta, że niósł kosmetyczkę. Na sugestię, że może trzymał w ręku i nie zostawił, lecz zabrał ze sobą, kategorycznie stwierdził, że na 100% położył na łóżku.
Trochę się wkurzyłam i ostrzej powiedziałam, że to trochę niefajnie, że posądzają nas o kradzież cudzej szczoteczki do zębów. To bez sensu! Po co komu cudze osobiste przedmioty?! Gdyby zostawił torebkę z dolarami, może miałoby to jakiś sens (dla niektórych). Pan powiedział przykrym tonem, że nas nie posądza. Akurat! Małżonka gościa była raczej po naszej, racjonalnej stronie. Uspokajała męża, ale on prawdopodobnie pozostał przy swoim przekonaniu. 
Postanowiliśmy z Papasem, że od dzisiaj będziemy używać tylko naszych szczotek i golarek! Nie będziemy już NIGDY tacy naiwni, że się nie wyda i nie będziemy kraść szczoteczek do zębów :)

PS. Rano okazało się, że zguba się znalazła. Pan i Małżonka przepraszali, ale niesmak pozostał.

W inny sposób zaskoczył nas inny rodak. Zapukał pewnego dnia Pan elegancki w stylu dawnej epoki. Zapytał grzecznie, czy to teren prywatny, czy przedsiębiorstwo? Pan miał sprawę. Zapytał, czy mógłby wjechać na koniec ogrodu swoim polonezem i wymienić klocki hamulcowe. W Polmozbycie żądają koszmarnych pieniędzy i on szuka miejsca, żeby postawić auto i zrobić, co trzeba, we własnym zakresie. Odmówiliśmy. Nie bardzo nam pasowała wizja rozjeżdżania ogrodu i zdumiała pomysłowość Pana. Pan zwierzył się, że mieszka na Oruni Górnej obok szkoły. Daleko zaszedł w poszukiwaniu placu dla swojego poloneza! Od nas poszedł do sąsiadów. Pewnie potem do sąsiadów naszych sąsiadów. Samochody marki Polonez zaczęto produkować 40 lat temu i zakończono w 2002 roku. Nie wiemy, ile wiosen liczy maszyna zapobiegliwego Pana, ale wygląda na to, że nie stać go na posiadanie samochodu. Skąd w ludziach tak silna potrzeba dysponowania własnym autem? Nawet, gdy bycie właścicielem gabloty generuje problemy....

Z wydarzeń dramatycznych. Pewnego wieczoru usłyszałam obok mojej pięknej głowy dźwięk, który kojarzył mi się z szerszeniem. Trochę późno na tych bandytów, ale warczał koło mojego ucha zbyt dosadnie. Czochrałam włosy w nadziei, że jakoś go wytrzepię, ale moje palce na nic się nie natknęły. Pobiegłam do łazienki, żeby upewnić się w lustrze, że nic mi na głowie nie siedzi. Cicho już było, ale coś mi mówiło, że to nie koniec. Siedział na moich plecach!!! Strąciłam go do umywalki i odkręciłam kran. Walczył z wodą w odpływie i wyglądało na to, że nie ma szans. A ten gnojek wyczołgał się spod silnego strumienia wody i gotowy był do dalszych akcji. Nie wiem, jak go złapałam do szklanego pojemnika. Nie pamiętam nawet za dobrze, jak go unicestwiłam. Facet nie miał żadnej kultury w sobie. W lipcu, sierpniu te szkodniki pojawiają często. Wyłapujemy i mordujemy, ale o tej porze to normalne. Ale żeby we wrześniu???!!! I nie był to ostatni. Ostatniego załatwił Papas :)

Niesamowicie spokojni są ostatni nasi Goście! Idą spać po dobranocce. Nie piją, nie łażą. Ale są sympatyczni! Ostatnio nasze serca skradła trójka Francuzów. Niesamowicie pozytywni ludzie! Tacy, których na pewno nie zapomnimy. Jak pięknie rysowali!




Inka mówiła tak pięknie po polsku, że byliśmy pewni, że jest Polką z Polski. Okazało się, że urodziła się w Anglii i tam od początku mieszka. Paszport też ma brytyjski. Szacun wielki za znajomość naszego języka!



Kącik Ady i Piotra miał dziś być pusty. Chyba zmęczyli się wreszcie i nie relacjonowali niczego ciekawego. Dotarli do celu i to najważniejsze.


Powkurzali mnie trochę zachwytami nad chińską knajpą, w której wylądowali na obiad. I los pokarał za te znęcanie się nade mną :)








Dzisiaj okazało się, że życie nie znosi pustki. Było nudnawo w ostatnich dniach marszu, za ostatni dzień okazał się niezwykle emocjonujący.
Młodzież została okradziona w metrze w Barcelonie! Zostali bez dokumentów, kart kredytowych i gotówki. Dokumenty potrzebne są, żeby wpuścili do samolotu. Pieniądze były bardzo potrzebne na zakup jedzenia. Ada cierpi na dolegliwość, przy której musi jeść regularnie. Spadek cukru przy przegłodzeniu jest dla niej znacznie groźniejszy niż u przeciętnego człowieka. I ten fakt najbardziej nas zestresował. Po zablokowaniu kart w bankach, rozpoczęliśmy akcję poszukiwania jakiegoś znajomego lub znajomego znajomego, który byłby w tym czasie w Barcelonie i pożyczył pieniądze na jedzenie. Myślałam o Western Union, ale nigdy jeszcze nie korzystałam z tej drogi i nie wiem, czy wypłacają ludziom bez dokumentów.
Wrzuciłam komunikat na Facebooka. Ada uruchomiła kontakty na Messengerze. Odzew ludzi był przepiękny. Szybko udało się załatwić sprawę pieniędzy, ale jeszcze długo ludzie kontaktowali się z propozycjami pomocy. Potem zostało pójście na policję. Po paru godzinach dostali zaświadczenie o utracie dokumentów. Późnym wieczorem mają wylot. Security już przeszli (nie sprawdzano dokumentów). Zobaczymy, czy się uda wsiąść do samolotu. Jestem dobrej myśli. Camino 2018 można z grubsza uznać za zakończone.


poniedziałek, 22 lutego 2016

Mamas&Papas prawie na lotnisku



Dotarliśmy po długim dniu do hotelu przy lotnisku w Gironie. Tak jak się obawiałam, znowu były problemy z uzyskaniem informacji. Nie wiem, czy my jesteśmy takie guły, czy faktycznie pracownicy kolei podchodzą do kwestii informowania bardzo swobodnie. 
Znalazłam jakieś informacje w internecie i pan w kasie potwierdził, że jest ok. Tyle, że nie umiał mi sprzedać biletu. Nie wychodziło i już. Dostaliśmy bilet do Barcelony i wskazówkę, żeby tam dokupić resztę. Pan w Barcelonie nie znał tego taniego połączenia i kazał czekać 2 godziny, jeżeli nie chcemy przepłacać. Automat biletowy przewidywał jednak tańsze bilety, ale już nie chciało nam się testować. Poszliśmy na śniadanio/obiad, bo ze śniadaniem też mieliśmy problem.
Wstaliśmy wcześnie, żeby załapać się na to tańsze połączenie. Najpierw autobus na pociąg do Benicarla. Niby nie jest niczym skomplikowanym wsiąść do autobusu. Nic bardziej błędnego! Na przystanku jest rozkład jazdy. Dla nas kompletnie nieczytelny. Jesteśmy bardzo sprytni i w poprzednie dni postanowiliśmy obserwować, o której odjeżdżają autobusy i dopasować godziny odjazdów do zapisów na tabliczce. Nic z tego! Wygląda na to, że kierowca odjeżdża, kiedy najdzie go fantazja. W związku z tym, dzisiaj przyszliśmy odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć załapać się na fantazję kierowcy. Byliśmy bez śniadania. Knajpy jeszcze zamknięte, a sklepy wczoraj (niedziela) też nie dały szansy zakupienia czegoś na rano. Zaplanowaliśmy, że pojedziemy do Benicarla na tyle wcześnie, żeby zjeść śniadanie na dworcu. Prawie się udało, poza tym, że tam nie serwowali śniadań. Mieliśmy mieć krótką przesiadkę w Aldea. Niestety, pociąg się spóźnił i na przesiadkę zostało 5 minut. Za krótko na bieg do baru. A potem już ciągiem ponad dwie godziny jazdy.
Pogoda znowu była piękna, więc oglądaliśmy sobie Hiszpanię z okna pociągu. Na początku dominowały gaje pomarańczowe. Z upływem czasu ustępowały miejsca innym uprawom. Zazdrość trochę bierze, jak się obserwuje wegetację roslin w lutym. Z drugiej strony nie zaobserwowaliśmy żadnych zwierząt hodowlanych. Nie wiemy, czy trawa za mało zielona czy noce za chłodne.
Czasami ciężko coś zaobserwować. Tutejsze pociągi jeżdżą bardzo szybko, nawet te regionalne. A jaka kultura konduktorów! Pan sprawdzał bilety, kiedy Papas akurat drzemał. Hiszpański konduktor mówi wtedy szeptem i używa gestów, żeby nie obudzić pasażera bez potrzeby. Zresztą tu konduktorzy w pociągach nie są potrzebni. Żeby wejść na peron trzeba przepuścić na bramce bilet (jak do metra) i ciężko się przemknąć bez dokumentu podróży. Tak samo, trzeba mieć bilet na wyjściu z peronu. Dobrze, że za pierwszym razem nie wyrzuciliśmy biletu po wyjściu z wagonu.
Tak czy siak dosyć mamy kolei na dziś. Jutro lecimy do Eidhoven.


niedziela, 18 maja 2014

Z siatką po Europie albo na obiad do Szwecji

Miałam napisać w tygodniu, ale oczywiście nie wyrobiłam się. Przepraszam oczekujących na darmo :(

Ostatni okres upływał pod znakiem Todora z Bułgarii. Przyjechał do nas na jedną noc. Przy meldowaniu Papas zapytał go o bagaż. Okazało się się, że bagażem Todora jest reklamówka, całkiem niewielka. Jeździ sobie człowiek bez balastu. Od nas pojechał do Wilna, dalej do Tallina i Barcelony. Bez bagażu i bez stresu.
Todor oczywiście pobył w naszym hostelu dłużej. Ma fajny układ zawodowy. Pracuje zdalnie dla angielskiej firmy. Może to robić w każdym zakątku świata, byleby było gdzie naładować baterię do laptopa i połączyć się z internetem, aby odesłać owoce pracy. Todor bardzo ożywił nocne życie ogrodowe. Tylko zaczynało się ściemniać i już rozpalał grilla. I nie było żadnego pójścia na łatwiznę. Bawił się w grillownika chyba co drugi dzień i zawsze przygotowywał inne menu. Zapraszał  wszystkich i nie straszny był wicher, deszcz czy ciemność. Nie da się ukryć, że jego konsekwencja w sporcie grillowym imponowała nam.I smakowała :)
Jak już za mocno wiało, następowały przenosiny do hostelowych wnętrz.

Dana i Ola

Panowie

i Panie

Todor na stanowisku

Todor nie tylko grillował. Zajmował się też gotowaniem. Częstował każdego, kto się nawinął. Myślę, że jego postawa spotkała się ze zdecydowanym poparciem ze strony innych mieszkańców Hostelu Mamas&Papas.

Naleśniki Todora
Dziewczyna z Tajwanu nad naleśnikiem Todora
Yu-Lin żegna się z nami

Była też u nas 9-osobowa grupa z Wielkopolski. Przyjechali z rana do Gdańska. Udali się na lotnisko, żeby złapać samolot do Szwecji. Tamże mieli zamiar zjeść obiad i lecieć z powrotem do Gdańska. Słyszeliśmy już o takich "wariatach", ale mieliśmy przyjemność  pierwszy raz poznać osobiście. Z drugiej strony Szwecja jest dla Polaków taka droga! Widać, stać ich było na drogi obiad :) Oni mają tak zawsze. Szukają okazji i wyskakują sobie do odległej stolicy na podwieczorek :)



Jana z Kanady i Briony
Dla fanów Kiciusia melduję, że w dalszym ciągu jest jak najbardziej bezczelnie leniwy i w wielkiej łaskawości pozwala się rozpieszczać. Ostatnio karmiony był gęsiną.
Kiciuś idzie na grilla. Jeść idzie.

Higiena przede wszystkim.