Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kunming. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kunming. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 lutego 2017

Naprawdę ostatni dzień w Kunming (wpis 24.)


Zasiedzieliśmy się w Kunming. Ada nie była zbyt zdrowa i postanowiliśmy dać jej szansę na wydobrzenie. Dzisiaj wyruszyliśmy ponownie na dworzec autobusowy, aby zakupić bilety na jutro. Mieliśmy w kieszeni 700 juanów. Chcieliśmy kupić droższe miejsca leżące, ale brakowało nam 71 juanów. Plus chcieliśmy wejść do McDonald's, aby wreszcie zaspokoić głód kawy. Próbowaliśmy wypłacić gotówkę z bankomatu, ale mimo prób w paru miejscach nie udało się wyżebrać kasy ze ściany.
Przygody z kartami płatniczymi to w Chinach nasza specjalność. Jesteśmy zdziwieni, jak bardzo ciężko jest zapłacić gdziekolwiek kartą. Nawet na dworcach kolejowych czy autobusowych nie ma takiej możliwości. Również hotele nie akceptują kart, mimo, że na ogól w opisach oferty chwalą się, że kartą można zapłacić. Płatność kartą przeszła w zaledwie jednym hotelu na jedenaście noclegowisk, które do tej pory zaliczyliśmy. Dziwimy się, bo w takim kraju, jak Chiny, cenzuruje się internet, prosi o dokumenty przy wszelakich czynnościach, a państwo odmawia sobie tak doskonałego narzędzia do kontroli obywateli, jakim jest obrót kartami. Zależy nam na używaniu kart do obrotu bezgotówkowego, bo tak wychodzi nam taniej. Niestety, musimy się dostosować do realiów i pilnować, żeby wypłacać na czas kasę z bankomatu.
Dzisiaj właśnie nie dopilnowaliśmy tego i na dworcu autobusowym  staliśmy, jak barany. Dzwoniliśmy do banku. Tam wszystko było ok. Nie chciało nam się jeździć metrem tam i z powrotem, żeby załatwić gotówkę, postanowiliśmy więc, że kupimy tańsze bilety na mniej wygodny autobus. W kasie okazało się, że wystarczyło nam spokojnie pieniędzy na te miejsca, które mieliśmy upatrzone! Wygląda na to, że po raz kolejny ceny w sprzedaży internetowej są wyższe niż w kasie. Właśnie na stronie sprzedaży internetowej były wyświetlone ceny, wg których mieliśmy za mało kasy. Jutro się okaże, czy to prawda, czy może kasjerka nie zrozumiała nas. Tak czy siak szykuje się jutro 9,5-godzinna podróż. Mamy tylko nadzieję, że nie będzie znowu takiego ogromnego opóźnienia. Jeżeli poprzednio zamiast 4,5 godziny było 10,5 godziny jazdy, to przy 9,5 godzinnej marszrucie aż strach przeliczać.


Tak, byliśmy w McDonald's, ale bez kawy
 
Ostatni wieczór w Kunmingu poświęciliśmy na poszukiwanie jakiejś rybki. Taką mieliśmy zachciankę :) Znaleźliśmy. A potem.... Piekło w gębie! Jak oni tutaj to jedzą! W mig dotarło do nas, że to jest tak samo, jak my i tubylcy odbierają temperaturę powietrza. Dzisiaj było przepięknie! Na pewno grubo ponad 20 stopni. My biegaliśmy w krótkim rękawku, a tubylcy w kurtkach i szalikach. Pewnie zastanawiali się, jak my dajemy radę? Tak samo, jak my przy rybie pytaliśmy, jak oni dają radę?

Jeszcze nie wiedzielismy, co nas czeka ;)

Papas niczego się nie boi!

Podołałam, ale jakim kosztem :)



W Kunming też jest kościół katolicki

Tutaj na dachach mają miliony urządzeń
Trzymajcie kciuki za naszą jutrzejszą podróż. Oby udało się dojechać przed (naszą) północą!

piątek, 3 lutego 2017

Mamas&Papas i Ada znowu w Kunming (wpis 23.)

Hotel, który był naszą przystania po długiej podróży z Dali do Kunming miał bardzo przyzwoity standard. Pomijając ekscesy z Panią recepcjonistką, nie można było się do niczego przyczepić. Nie podobała nam się okolica. Było bardzo nowocześnie. Beton, aluminium i szkło. I zero jakiegoś ducha. Postanowiliśmy zostać w Kunming jeszcze jedną noc, ale poszukaliśmy innego miejsca do spania. Kolejny hotel był mniej wypasiony, ale okolica znacznie przyjemniejsza (mimo, że w samym centrum). Za drugim razem Kunming odbieramy lepiej, niż poprzednio. Podoba się nam! Jest to duże miasto, ale fajnie przeplata się wielkomiejskość ze starym duchem. Dużo nie chodzimy. Liżemy rany po pobycie na większych wysokościach. Rozkoszujemy się tym, jak fajnie jest oddychać pełną piersią.






Znaleźliśmy sobie "naszą" knajpkę i tam się żywimy. Tanio i smacznie. Prowadzą ją jacyś muzułmanie, ale wyglądają inaczej niż ci, do których wyglądu przywykliśmy. Chiny są tak niesamowitym tyglem narodowości, wyznań, języków, że może zakręcić się w głowie.


Młoda dama ogląda Papasa

W taki sposób składam zamówienie

"Nasza" knajpka

Mój talerzyk

Micha Papasa

Polsko-chiński stoliczek

"Nasz" gospodarz

My jednak pomału ewakuujemy się z Chin. Na dzień dzisiejszy naszym kierunkiem będzie Laos. Pojechaliśmy z Papasem zorientować się w autobusach na południe od Kunming. Niestety, nic nam się nie udało załatwić. Nie znaleźliśmy żadnej możliwości skomunikowania się po angielsku. Jedyna korzyść - przejechaliśmy się chińskim metrem. Musimy przyznać, że organizacja na piątkę! Nie mieliśmy najmniejszych problemów z korzystaniem. z tego środka lokomocji. Łatwo o pomoc ze strony obsługi. Zapowiedzi stacji po chińsku i po angielsku.

Nasza stacja

Papas w metrze
Zawód sprawił nam za to McDonald's ;)
Próbujemy znaleźć jakieś miejsce z kawą.  Zobaczyliśmy przy dworcu autobusowym przybytek tej marki. Kawy się chce, kawy nie ma. Dobra! Niech będzie z McDonald's! Pani nas pogoniła, bo była już godzina 18 i zamykali. Dziwne! Tak szybko zamykają w lokalizacji przy dużym dworcu.... Taki widać jest obyczaj w Chinach. Kawy nie było :(

"Kawa" w chińskiej podróbce KFC






czwartek, 2 lutego 2017

Długi dzień (wpis 22.)

Po trzecim z rzędu overbookingu zaczęliśmy wątpić, czy jakaś zła siła nie chce nam dokuczyć. Znaleźliśmy kolejny hotel. Byliśmy prawie pewni, że znowu będzie niepowodzenie. Napisaliśmy maila z prośbą o potwierdzenie rezerwacji. Osoba, która odpisała, nie mówiła po angielsku - posługiwała się translatorem. Niby potwierdziła, ale nie byliśmy pewni, czy się zrozumieliśmy. Sami wiecie, jakie numery potrafi odwalać translator. Z duszą na ramieniu poszliśmy szukać naszego nowego domu. I znowu zaczęliśmy błądzić. Zapytaliśmy o drogę listonosza (pokazując kartkę z adresem). Wskazał nam ręką ogólnie kierunek. I raptem spotkaliśmy .... naszego Anioła z wczorajszego wieczoru. Ten sam chłopak, który załatwił nam nędzny, ale jakże cudowny pokój, pojawił się na naszej drodze :) Oczywiście zabrał się za pomoc. Nie wiedział dokładnie, gdzie jest nasz adres, ale za pomocą GPS i podpytywań tubylców, zaprowadził nas pod same drzwi. A jak się ucieszył z tego sukcesu! Bo dojście rzeczywiście było bardzo zawiłe.
Nasz nowy hotel był fantastyczny!!! Pod każdym względem. Zdecydowaliśmy od razu, że zostaniemy jeszcze dodatkową noc. W sumie wracając z Shangri-la byliśmy w Dali aż trzy noce, tyle samo co tydzień wcześniej, tyle, że z drugiej strony starego miasta. Pobyt poświęciliśmy głównie na odpoczynek. Oczywiście pomijam w tym stwierdzeniu Papasa, który latał dużo i wszędzie, ale on już tak ma. Panie miały relaks. No, troszkę miały......








Zdecydowaliśmy się wybrać do naszej ulubionej knajpki z poprzedniego pobytu. Strasznie żałowaliśmy tej wyprawy. Godziną marszu w potwornym tłoku. W Chiński Nowy Rok w Dali były takie tłumy, że nasze Krupówki czy Monciak chowają się. Coś strasznego! Po tym doświadczeniu nie ruszaliśmy się z hotelu dalej niż na sąsiednią uliczkę z żarciem.
Z Dali postanowiliśmy ruszyć do Kunming, żeby stamtąd wyjechać już z Chin. Nie mamy jeszcze sprecyzowanego celu, chociaż pomysłów jest wiele. Kunming jest miastem, z którego zaczynają się drogi we wszystkich kierunkach. Mieliśmy plan lecieć do Bangkoku i stamtąd eksplorować Tajlandię. Okazało się, że w tym momencie bilety na samolot strasznie drogie.  Pewnie również za przyczyną Chińskiego Nowego Roku. Do Wietnamu trzeba czekać w Kunming długo na wizę. Laos - znaleźliśmy jedno przejście, gdzie można wyrobić wizę na granicy. Ale samoloty drogie, a autobusem długa tułaczka. Pociągi w tę stronę nie jeżdżą. Najtaniej wychodziły bilety do Malezji. Najtaniej nie znaczy, że tanio (po prostu taniej niż do Bangkoku) . Jeszcze zobaczymy, co wypali. Chyba Laos.
Droga z Dali do Kunming miała trwać 4,5 godziny. Trwała .......10,5. Dlatego też nie zdążyłam nic wpisać na bloga. Znowu chyba objawił się nam Chiński Nowy Rok. Miliony Chińczyków przemieszcza się tam i z powrotem i autobus głównie stał, zamiast się przemieszczać. Jak po pięciu godzinach zrobił postój, to czasu wystarczyło na szybki bieg do toalety, walkę o jakieś jedzenie (Ada walczyła!) i jak wracaliśmy do autobusu, to kierowca już na nas trąbił. Jedliśmy oczywiście w czasie jazdy. Żarcie było przeciętne, a my nie mieliśmy wtedy jeszcze pojęcia, że będziemy jeszcze jechać więcej niż drugie tyle co dotychczas.







Dojechaliśmy po północy z 6-godzinnym opóźnieniem. Z duszą na ramieniu pojechaliśmy do hotelu. Ada dzwoniła z drogi, żeby na nas czekali, że mamy opóźnienie. Oczywiście z tamtej strony angielski był na tyle kiepski, że na koniec rozmowy Ada nie była pewna, czy będą czekać, czy anulują rezerwację.
Taksówkarz orżnął nas, ale było nam już wszystko jedno. Chcieliśmy już tylko upewnić się, że po tej przedługiej podróży mamy, gdzie spać.
Czekali na nas, a wraz nimi kolejne przygody.
Od przyjścia do hotelu do wejścia do pokoju minęła ....godzina. Pani recepcjonistka była strasznie gamoniowata. Np. zeskanowała nasze paszporty, a potem trzymała nas na recepcji, bo żmudnie spisywała dane z ... paszportów (zamiast użyć skanów i dać nam pójść spać). Trzymając nasze dokumenty w ręku zapytała nas, czy jesteśmy z ....Rosji. Potem oznajmiła, że w pokoju, który zarezerwowaliśmy była awaria i musi dać nam inny pokój. Ok, no problem! A ona, że mamy zapłacić więcej. Nie zgodziliśmy się. To ich problem, że nie mogą wywiązać się z zobowiązania. My nie będziemy robić kłopotu i pójdziemy do innego pokoju, ale za tą samą cenę. Zaczęliśmy wymieniać między sobą po polsku uwagi z takimi wkurzonymi minami, że dała nam zniżkę od ceny, którą mieliśmy płacić pierwotnie. Dostaliśmy klucze i udaliśmy się do pokojów.
Po kilku minutach dostałam wiadomość od Ady, że ona wciąż nie ma pokoju. Udałam się na inspekcję. Okazało się, że karta do otwierania drzwi, którą Ada dostała najpierw, nie działała. Pani zaproponowała jej, żeby zamieszkała w pokoju bez klucza. Na komentarz Ady, jak wejdzie do pokoju, jeżeli na przykład pójdzie po coś do nas, Pani zaproponowała, żebyśmy my chodzili do Ady (na inne piętro), jeżeli ona czegoś potrzebuje. Super rozwiązanie! Ada nie zgodziła się. Zażądała zmiany pokoju. Dostała inny pokój i Pani z kolei zażądała DOPŁATY. Oczywiście, Ada nie zgodziła się dopłacać, za to, że u nich coś nie działa. Pani ewidentnie nie widziała problemu po swojej stronie. Mówiła, że to przecież nie jej wina, że zamek nie działa i skoro zmieniła Adzie pokój, to Ada  musi dopłacić. Trafiła na mocnego przeciwnika. Ostatecznie drzwi miały klucz, ale oprócz późnego przyjazdu dostaliśmy mega opóźnienie w hotelu. Dobra strona tej sytuacji - nie było overbookingu i czekali na nas w nocy.
Droga z Dali do Kunming zajęła nam tyle czasu, ile przelot z Warszawy do Pekinu. To był długi dzień.

środa, 18 stycznia 2017

Mamas&Papas szukają kawy (wpis 9.)

Nauczeni doświadczeniami z Kunming, postanowiliśmy udać się z wyprzedzeniem na stację kolejową, żeby zakupić bilety na kolejny pociąg. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Dali. Dużo taniej wychodzi pojechać po bilety taksówką w obie strony niż skorzystać ze sprzedaży internetowej. Plus zaoszczędzony czas.
Taksówek trochę się boję :) W Kunming taksówkarz chciał zamknąć bagażnik w momencie, gdy jeszcze nie wyjęłam plecaka i przywalił mi w głowę. Na szczęście siostra Ada była pod ręką i była przygotowana do ratownania. Sprawnie zaopatrzyła mi głowę. W sumie nic wielkiego się nie stało, ale mały szok na początku miałam. Teraz dumnie noszę plaster. I jest co wspominać :)

Mamy mały problem kawowy. Tutaj nie pijają kawy! Nie wiem, jak jest winnych miejscach w Chinach, ale w Chuxiong kawy się nie napijecie. Znaleźliśmy jedno miejsce. Kawiarnia urządzona na sposób zachodni. Kawa droga jak diabli i taka sobie w smaku. Właścicielka mówi ciut ciut po angielsku. Mamy więc już dwie osoby w tym mieście, z którymi możemy się jako tako porozumieć. Kawa przeciętna, ale Ada odkryła w tym miejscu fantastyczną herbatę. Jednak Chiny to herbaciana tradycja, nie kawowa! 









Wieczorem właściciel naszego hotelu zaproponawał, żeby zjeść wspólnie kolację. Chętnie na to przystaliśmy. To bardzo fajna sprawa móc zjeść z tubylcem w tutejszym domu. Pan gospodarz trochę słabo mówi po angielsku, więc czasami rozmowa była męcząca, ale w sumie byliśmy zadowoleni. Dowiedzieliśmy się, że w Chinach angielskiego uczą w szkołach od początku edukacji, ale nauczanie jest na bardzo kiepskim poziomie i ze szkolnego kursu angielskiego dzieciaki nic nie wynoszą. Zauważyliśmy!   Powiedzieliśmy mu, że jesteśmy jedynymi ludźmi w mieście ubranymi w bluzki z krótkim rękawem. Stwierdził, że teraz jest zima, więc jest chłodno, ale latem też nie jest za gorąco - tylko 30-38 stopni. Rzeczywiście całkiem nie gorąco :)