Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tarragona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tarragona. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 lutego 2016

Mamas&Papas w opałach



Najpierw trochę Was powkurzam. W Tarragonie jest ponad 20 stopni. Dzisiaj widzieliśmy na jednym z termometrów 24 stopnie (dwadzieścia cztery) w cieniu. Nie dowierzamy własnym oczom widząc tubylców w płaszczach i szalach. Jest lato, a im wciąż zimno! Pojedyncze osobniki noszą kurtki pod pachą, ale to nieliczne wyjątki. Dzięki strategii Papasa mamy cały czas cieplutko. Jeździmy tam, gdzie są dobre prognozy. Jutro wyjeżdżamy z Tarragony. Najpierw myśleliśmy, żeby pojechać do Saragossy. Prognozy pogody nie zdały egzaminu i najprawdopodobniej pojedziemy do Walencji.


















Doczytaliśmy, że w Tarragonie są starożytne akwedukty. Zażyczyliśmy sobie obejrzeć ów zabytek. Kilka lat temu próbowaliśmy obejrzeć akwedukty w Sewilli i byliśmy bardzo rozczarowani. Nałaziliśmy się jak durni i oczom naszym ukazały się jedynie marne resztki dawnej budowli. Tym razem miało być lepiej.
Dowiedzieliśmy się, że musimy wsiąść w autobus nr 5 w centrum miasta. Wsiedliśmy i pojechaliśmy. Uznaliśmy, że akwedukty są tak duże, że bez trudu zauważymy, gdzie wysiąść. Jechaliśmy już dosyć długo i postanowiliśmy zapytać tubylców w autobusie, gdzie jest nasz cel. Wyjaśniono nam, że zaraz musimy wysiąść i pójść kawałek za miasto. Tam dalej miał być jakiś las i coś tam jeszcze. Młody człowiek próbował nam objaśnić jak najlepiej, ale brakowało mu słów po angielsku. Stwierdziliśmy filozoficznie, że nie szkodzi, że dalej dopytamy. On zaś rozbrajająco oznajmił, że nie sądzi, aby było kogo zapytać.
Ruszyliśmy bez lęków. Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że nie bardzo wiemy, jak iść, a spytać ... nie było kogo. Z dala zobaczyliśmy dwie panie, więc grzecznie poczekaliśmy, żeby zasięgnąć języka. Panie pokazały drogę, a między sobą ze śmiechem skwitowały po hiszpańsku, że wiedziały, że zapytamy je o akwedukty.
Szliśmy przez ten las i szliśmy. Zdumiało nas tak kiepskie oznakowanie. Po drodze złapaliśmy jeszcze dwukrotnie rowerzystów i jakoś dotarliśmy.
Warto było! Zachowany fragment akweduktów robi wrażenie i działa na wyobraźnię. Zadowoleni przeszliśmy górą akweduktu na drugi koniec i zobaczyliśmy w oddali mostek. I ludzi nadchodzących stamtąd. Postanowiliśmy wrócić tamtędy. Za  mostkiem był parking. Niby dobry znak - cywilizacja. Tylko, że my nie mieliśmy samochodu. Parking był w zatoczce jakiejś mega ruchliwej ulicy. Najpierw chcieliśmy pójść poboczem do jakiejś cywilizacji. Nie byliśmy jednak pewni, czy piesi mogą łazić poboczem tak wielkiej drogi. Z drugiej strony na pewno nikt by się nie zatrzymał. Postanowiliśmy poczekać na parkingu. Stały tam trzy auta. Gdy po dłuższym czasie przybyli właściciele pierwszego auta, odmówili nam podwózki do Tarragony lub przystanku, bo jechali w przeciwną stronę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że kierunek, w który ewentualnie chcieliśmy się udać pieszo, wcale nie jest do Tarragony. Dobrze, że nas nie podkusiło, żeby iść. Zwłaszcza, że droga okazał się być autostradą. Podjechał kolejny samochód. W napięciu obserwowaliśmy rozwój sytuacji, licząc na ratunek. Z samochodu wysiadł pan z synkiem. Stanęli pod płotem. Opróżnili pęcherze i szybko odjechali. Przyjechał kolejny wóz. Zakochana para poszła popatrzeć z daleka na akwedukty i szybko wróciła. Dopadliśmy ich w nadziei, że nie pozostawią nas w tej pułapce. Długo zastanawiali się, ale ostatecznie zgodzili się nas zabrać. Jak otworzyli tylne drzwi, to zrozumieliśmy konsternację. Tam od lat nikt nie siedział i leżały tony różnych rzeczy. Dobrzy ludzie odgruzowali przestrzeń dla nas i dowieźli do Tarragony







Tych samych ludzi Papas spotkał w naszym hotelu!

Bardzo fajny mamy hotel. Naszym faworytem jest pewien Pan. Być może właściciel lub ktoś z rodziny. Wykupujemy codziennie kolacje. Raz, że nie drogo, dwa - lokalna kuchnia. I trzy - najważniejsze - podaje nasz ulubiony Pan. Takiego luzaka dawno nie widzieliśmy. Żyje i pracuje według swoich schematów. W innych okolicznościach wkurzałby, a tutaj budzi w nas tak pozytywne uczucia, że gęby nam się śmieją na samą myśl, że go spotkamy. Tylko do jutra. Ruszamy dalej.















piątek, 12 lutego 2016

Mamas&Papas w Tarragonie



Ostatni poranek w Gironie powitał nas deszczem. Było ciepło, ale mokro. Miałam nawet plan obrazić się trochę na Papasa. Wszak sprawdzał prognozy i obiecywał ładną pogodę, ale ostatecznie darowałam mu to niedociągnięcie. Przecież wyjeżdżaliśmy już stąd.



Zamiast autobusu wybraliśmy pociąg. Udało nam się kupić bilet w jakiejś promocji. Zamiast 26 euro 19, zamiast 4 godzin 2. Czysty zysk! Na dodatek część drogi mieliśmy przebyć tutejszym TGV. Trochę nas zaskoczyło, że jak na lotnisku musieliśmy zdjąć wierzchnie odzienie i prześwietlali nam bagaż. To niby dla bezpieczeństwa i nie mamy nic przeciwko. Tylko żeby jeszcze robili to tak bardziej z sercem.






W Barcelonie mieliśmy przesiadkę. Niby było 35 minut, a ledwie zdążyliśmy. Dzikie tłumy, kiepsko z informacją. Ale ostatecznie dotarliśmy do Tarragony.
Hotel znowu trafił nam się całkiem przyjemny. Zauważyliśmy, że nie widzieliśmy w żadnym z dotychczasowych hoteli ani jednego gościa. Słyszeliśmy przez ściany i drzwi, że ktoś jest, ale nie dane nam było spotkać nikogo. I to jest coś, czego nam brakuje - możliwości poznania kogoś i pogadania. Na tym zresztą polega przewaga hostelu nad hotelem, że łatwiej nawiązać znajomość. W Tarragonnie zobaczyliśmy w czasie śniadania troje ludzi. Tłum po prostu!
W Tarragonie widać znacznie mniej katalońskich flag. W kilku miejscach widać, że miasto miało swoje początki w czasach starożytnych . Jest to przyjemne miejsce i najważniejsze, jest CIEPŁO.  Nawet bardzo ciepło. Z początku wyszliśmy za ciepło ubrani. Widzieliśmy w telewizji, że prawie cała Hiszpania zmaga się z wybrykami aury. Są powodzie na północy, wichury i ulewy w Madrycie i byle jak w reszcie kraju. Tylko dla nas Papas załatwia super pogodę!