Dotarliśmy po długim dniu do hotelu przy lotnisku w Gironie. Tak jak się obawiałam, znowu były problemy z uzyskaniem informacji. Nie wiem, czy my jesteśmy takie guły, czy faktycznie pracownicy kolei podchodzą do kwestii informowania bardzo swobodnie.
Znalazłam jakieś informacje w internecie i pan w kasie potwierdził, że jest ok. Tyle, że nie umiał mi sprzedać biletu. Nie wychodziło i już. Dostaliśmy bilet do Barcelony i wskazówkę, żeby tam dokupić resztę. Pan w Barcelonie nie znał tego taniego połączenia i kazał czekać 2 godziny, jeżeli nie chcemy przepłacać. Automat biletowy przewidywał jednak tańsze bilety, ale już nie chciało nam się testować. Poszliśmy na śniadanio/obiad, bo ze śniadaniem też mieliśmy problem.
Wstaliśmy wcześnie, żeby załapać się na to tańsze połączenie. Najpierw autobus na pociąg do Benicarla. Niby nie jest niczym skomplikowanym wsiąść do autobusu. Nic bardziej błędnego! Na przystanku jest rozkład jazdy. Dla nas kompletnie nieczytelny. Jesteśmy bardzo sprytni i w poprzednie dni postanowiliśmy obserwować, o której odjeżdżają autobusy i dopasować godziny odjazdów do zapisów na tabliczce. Nic z tego! Wygląda na to, że kierowca odjeżdża, kiedy najdzie go fantazja. W związku z tym, dzisiaj przyszliśmy odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć załapać się na fantazję kierowcy. Byliśmy bez śniadania. Knajpy jeszcze zamknięte, a sklepy wczoraj (niedziela) też nie dały szansy zakupienia czegoś na rano. Zaplanowaliśmy, że pojedziemy do Benicarla na tyle wcześnie, żeby zjeść śniadanie na dworcu. Prawie się udało, poza tym, że tam nie serwowali śniadań. Mieliśmy mieć krótką przesiadkę w Aldea. Niestety, pociąg się spóźnił i na przesiadkę zostało 5 minut. Za krótko na bieg do baru. A potem już ciągiem ponad dwie godziny jazdy.
Pogoda znowu była piękna, więc oglądaliśmy sobie Hiszpanię z okna pociągu. Na początku dominowały gaje pomarańczowe. Z upływem czasu ustępowały miejsca innym uprawom. Zazdrość trochę bierze, jak się obserwuje wegetację roslin w lutym. Z drugiej strony nie zaobserwowaliśmy żadnych zwierząt hodowlanych. Nie wiemy, czy trawa za mało zielona czy noce za chłodne.
Czasami ciężko coś zaobserwować. Tutejsze pociągi jeżdżą bardzo szybko, nawet te regionalne. A jaka kultura konduktorów! Pan sprawdzał bilety, kiedy Papas akurat drzemał. Hiszpański konduktor mówi wtedy szeptem i używa gestów, żeby nie obudzić pasażera bez potrzeby. Zresztą tu konduktorzy w pociągach nie są potrzebni. Żeby wejść na peron trzeba przepuścić na bramce bilet (jak do metra) i ciężko się przemknąć bez dokumentu podróży. Tak samo, trzeba mieć bilet na wyjściu z peronu. Dobrze, że za pierwszym razem nie wyrzuciliśmy biletu po wyjściu z wagonu.
Tak czy siak dosyć mamy kolei na dziś. Jutro lecimy do Eidhoven.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz