poniedziałek, 8 lutego 2016

Mamas&Papas i Hiszpania

Nikt nie zna swojego przeznaczenia. Nam wydawało się, że jedziemy na wakacje na południe Francji. Tymczasem dzisiaj piszę do Was z ...Hiszpanii. Pogoda we Francji była bardzo kapryśna. Wczoraj  rano patrząc na zalane deszczem okno hotelowe, postanowiliśmy pojechać tam, gdzie jest lepsza aura. Papas zrobił rozeznanie i wyszło na to, że zamiast planowanego kierunku na wschód od Carcassonne, pojechaliśmy na zachód - do Hiszpanii. Przyjechaliśmy dzisiaj do Girony. Wybraliśmy autobus, bo był bezkonkurencyjny cenowo (58 Euro zamiast 232 Euro za pociąg). Nabiegaliśmy się w tej sprawie sporo. Nikt w Carcassonne nie był w stanie udzielić nam pewnej informacji, skąd rusza nasz autobus. Wreszcie po bardzo długich poszukiwaniach ustaliliśmy lokalizację przystanku. Dzisiaj zgodnie z regulaminem byliśmy pół godziny przed odjazdem, a autobusu ani widu, ani słychu. Nie było go też w porze rozkładowego odjazdu. Pomyśleliśmy, że pewnie jednak źle ustaliliśmy miejscówkę i zaczęliśmy się zastanawiać nad nowym planem, ale na szczęście z opóźnieniem, ale  wreszcie autobus przyjechał.



W drodze


Girona przywitała nas przepiękną pogodą. Miasto zdecydowanie ładniejsze niż wskazuje jego turystyczna (nie)popularność. Na dodatek ceny znacznie przyjaźniejsze niż we Francji. Po prostu bomba! Lepiej nie mogliśmy wybrać. Hotel też znaleźliśmy już po przyjeździe do Girony. I znowu sukces. Bardzo fajne miejsce!
Same sukcesy. Również w zakresie gastronomii. W Carcassonne przez cały pobyt próbowaliśmy dostać się do jakiejś azjatyckiej knajpy. Namierzyliśmy ich parę, ale nie mogliśmy wstrzelić się w godziny otwarcia. Tutaj lokale otwierają się na ogół na chwilę około południa na czas lunchu. Potem jest kilka godzin przerwy i prawdziwe otwarcie następuje wczesnym wieczorem. Udało nam się ostatecznie załapać w wieczór przed wyjazdem do knajpy wietnamskiej. Jedzenie było tak obrzydliwe, że Papas powiedział, iż rzuca na jakiś czas azjatyckie knajpy. I słowa dotrzymał. Ten jakiś czas upłynął wraz z przyjazdem do Girony. Wypatrzyliśmy w internecie chińską restaurację w pobliżu hotelu. Chodziliśmy tam parę razy, ale wciąż było zamknięte. Zrezygnowani postanowiliśmy odłożyć azjatycką ucztę na jutro i weszliśmy do czegokolwiek po drodze. I owo "cokolwiek" okazało się... chińskim barem. Nic z zewnątrz nie zapowiadało takiego właśnie miejsca. Przemili właściciele, pyszne żarcie i na dodatek bardzo tanio.

Papas rozanielony
Zapowiada się interesujący pobyt. Jutro wyruszamy na oględziny miasta.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz