Polski akcent |
Dzisiaj
opuściliśmy Tarragonę. Trochę sie jeszcze wahaliśmy, dokąd
jechać? Nie było jednak czasu na kombinowanie, więc zakupiliśmy
bilety na pociąg, zarezerwowaliśmy miejsce do spania i wyruszyliśmy
do Walencji.
W takich warunkach pogodowych można długo czekać na pociąg |
Żegnało
nas tarragońskie słońce. Przypiekało, jak w najlepsze lato.
Mieliśmy przesiadkę w miejscowości Aldea-Amposta-Tortosa.
Wyglądała na super miejscówkę do"nic-nie-robienia" -
tylko słońce i lenistwo. My mieliśmy jednak bilet na dalszą
drogę, więc z żalem udaliśmy się dalej.
Leniwa Aldea |
Tutaj nawt czas jest zakręcony |
Papas w krótkim rękawku, Pani w kożuchu :) |
Walencja
przywitała nas śladami ulewnego deszczu i zaledwie 17 stopniami
ciepła. Dodając do tego wiatr - nie byliśmy uszczęśliwieni.
Najpierw myślałam, że Papas nawalił i znowu miałam plan obrazić
się. Okazało się, że Walencja była najcieplejszym miejscem w tym
momencie w promieniu wielu kilometrów. Znowu geniusz Papasa ujawnił
się w całej okazałości.
Sama
Walencja zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie. Za wiele jeszcze nie
widzieliśmy, ale zapowiada się nieźle.
Walencja
jest kojarzona jako miasto pomarańczy. Potwierdzamy! Pierwsze, na co
napatoczyliśmy się po wyjściu z hotelu, to oczywiście drzewa
pomarańczowe.
Widok z hotelowego okienka |
Widok przy drzwiach wejściowych |
Niewiele
jeszcze widzieliśmy, ale oczywiście na chińską dzielnicę
trafiliśmy od razu. Chińska dzielnica to może za dużo
powiedziane, ale jest tam dużo napisów po chińsku, wielu
Chińczyków i słychać język chiński. A chińskie knajpy jedna
przy drugiej. Oczywiście weszliśmy do jednej z nich. Zamówiliśmy
(wydawało się nam) normalny posiłek.. Na stół dostarczono nam
takie ilości, że nie zjedliśmy nawet połowy. Żal było zostawić,
ale nie daliśmy rady.
Mamy nadzieję, że jutro słońce będzie z nami cały dzień i odkryjemy wiele fajnych miejsc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz