niedziela, 14 lutego 2016

Mamas&Papas w poszukiwaniu słońca


Polski akcent

Dzisiaj opuściliśmy Tarragonę. Trochę sie jeszcze wahaliśmy, dokąd jechać? Nie było jednak czasu na kombinowanie, więc  zakupiliśmy bilety na pociąg, zarezerwowaliśmy miejsce do spania i wyruszyliśmy do Walencji.


W takich warunkach pogodowych można długo czekać na pociąg

Żegnało nas tarragońskie słońce. Przypiekało, jak w najlepsze lato. Mieliśmy przesiadkę w miejscowości Aldea-Amposta-Tortosa. Wyglądała na super miejscówkę do"nic-nie-robienia" - tylko słońce i lenistwo. My mieliśmy jednak bilet na dalszą drogę, więc z żalem udaliśmy się dalej.

Leniwa Aldea


Tutaj nawt czas jest zakręcony

Papas w krótkim rękawku, Pani w kożuchu :)

Walencja przywitała nas śladami ulewnego deszczu i zaledwie 17 stopniami ciepła. Dodając do tego wiatr - nie byliśmy uszczęśliwieni. Najpierw myślałam, że Papas nawalił i znowu miałam plan obrazić się. Okazało się, że Walencja była najcieplejszym miejscem w tym momencie w promieniu wielu kilometrów. Znowu geniusz Papasa ujawnił się w całej okazałości.
Sama Walencja zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie. Za wiele jeszcze nie widzieliśmy, ale zapowiada się nieźle.
Walencja jest kojarzona jako miasto pomarańczy. Potwierdzamy! Pierwsze, na co napatoczyliśmy się po wyjściu z hotelu, to oczywiście drzewa pomarańczowe.

Widok z hotelowego okienka

Widok przy drzwiach wejściowych

Niewiele jeszcze widzieliśmy, ale oczywiście na chińską dzielnicę trafiliśmy od razu. Chińska dzielnica to może za dużo powiedziane, ale jest tam dużo napisów po chińsku, wielu Chińczyków i słychać język chiński. A chińskie knajpy jedna przy drugiej. Oczywiście weszliśmy do jednej z nich. Zamówiliśmy (wydawało się nam) normalny posiłek.. Na stół dostarczono nam takie ilości, że nie zjedliśmy nawet połowy. Żal było zostawić, ale nie daliśmy rady.






Mamy nadzieję, że jutro słońce będzie z nami cały dzień i odkryjemy wiele fajnych miejsc.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz