Dzisiejszy dzień był bardzo długi, bardzo nudny i wkurzający.
Z Xativy postanowiliśmy pojechać do Peniscoli. Jest to mała miejscowość, żaden węzeł komunikacyjny. Chcieliśmy poradzić się na recepcji, jak dojechać. Niestety na recepcji nigdy nikogo nie było. Poszliśmy do miasta do informacji turystycznej. Zapytana osoba wiedziała, co to jest Peniscola, ale na pytanie, jak tam dotrzeć, odrzekła, że nie wie. Trochę nas zdziwiła taka odpowiedź. My w hostelu też pełnimy funkcję informacji turystycznej i jeżeli czegoś nie wiemy, to staramy się dowiedzieć.
Nie chcieliśmy bazować na internecie, bo zorientowaliśmy się, że system nie podpowiada najtańszych rozwiązań. Mówiąc krótko, do tej pory przepłacaliśmy. Tacy mądrzy poszliśmy na dworzec. Tam się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest pojechać do Castello z przesiadką w Walencji i stamtąd kupić drugi bilet. Tak też zrobiliśmy. W Walencji poszliśmy do informacji, żeby zaplanować kolejne etapy. Tam się dowiedzieliśmy, że na bilet zakupiony w Xativa nie dojedziemy do Castello. Trzeba kupić inny z Walencji prosto do Peniscoli. Cena 24 euro od osoby. Wkurzyliśmy się, że sprzedano nam zły bilet i nie uśmiechało nam się płacić za dwie osoby prawie 50 euro. Pan poszukał tańszej opcji (22 euro), ale dopiero za dwie godziny. Zdecydowalismy się czekać, a zaoszczędzone pieniądze wydać na obiad. Oczywiście przypadkiem znaliśmy fajną chińska knajpkę koło dworca. Wszak byliśmy już w Walencji i azjatyckie restauracje mieliśmy opanowane.
Najciekawsze w tym wszystkim było to, że okazało się po wejściu do pociągu, że mogliśmy jechać na tym "złym" bilecie, że ostatecznie to pan (mówiący po angielsku) z informacji w Walencji wprowadził nas w błąd.
Wkurzyłam się, nie dlatego, że parę euro straciliśmy i dużo czasu. Najbardziej denerwujące jest to, że nie ważne, jak się bardzo starasz dowiedzieć i tak jesteś bezradny i stratny.
Jeszcze problemy z dojazdem ze stacji do miasteczka. Dopiero po godzinie starań znaleźliśmy się w stosownym autobusie. Na początku przerażenie. Jechaliśmy przez okolice pełne obrzydliwych hotelowców. Przez długi dystans ciągnęły się "plastikowe" widoki totalnie nie z naszej bajki. Aż wreszcie wynurzył się obraz, do którego się wybieraliśmy.
W taki oto sposób na miejsce dotarliśmy dopiero na wieczór. Nic jeszcze nie oglądaliśmy. Wszytko przed nami jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz