piątek, 5 stycznia 2018

Mamas&Papas mają wakacje




Po długim czasie odliczania wreszcie wyruszyliśmy. Nasza podróż rozpoczęła się o 3:45 kursem na lotnisko w Gdańsku. Niestety, nie udało mi się położyć tej nocy nawet na minutkę, ale nie było to ważne nawet przez moment.
W tym roku mój plecak ważył 6,4 kg. Papas targał laptopa i przewodnik, więc jego bagaż ważył całe 7,4 kg na dwumiesięczną wyprawę. Postanowiliśmy też nie brać ze sobą żadnych kurtek, które mielibyśmy "zgubić" po drodze.
Króciutki lot do Warszawy. Naprawdę króciutki. Po zwyczajowych procedurach szybka herbatka z prawdziwą cytryną i batonikiem i już lądowanie.





W samolocie zaczepiła nas para innych podróżnych. Okazało się, że są to rodzice naszej koleżanki (Pela, pozdrawiamy!!!), jednocześnie sąsiedzi Papasa z czasów, kiedy nie było jeszcze hostelu. Świat jest mały! Siedzieli obok nas i też jechali do Azji.
W Warszawie trochę nas zdenerwowano, bo wezwano nas przez  głośniki (naszych nowych znajomych też). Gdy podeszliśmy do przykazanego miejsca, słyszeliśmy, jak pani pastwiła się nad naszym rodakiem, czepiając się, że nie ma biletu powrotnego. Pan tłumaczył, że jeszcze nie wie, kiedy wraca, więc nie zakupił biletu. Pani twardo żądała dokumentu podróży. Póki co, odesłała pana na bok. Tymczasem, my także nie mamy biletu powrotnego! Też nie wiemy kiedy, ani, przede wszystkim, skąd będziemy wracać. Moja wyobraźnia już pokazywała mi, jak chwilę przed odlotem zakupujemy cokolwiek, żeby tylko zadowolić kobietkę i wsiąść do samolotu. Tymczasem ona tylko sprawdziła nasze dokumenty, coś nagryzmoliła i ... puściła nas bez problemów. Ufff.....
Następny etap podróży to lot z Warszawy do Doha, stolicy Kataru. Po raz drugi korzystaliśmy z Qatar Airways, niby jednej z najlepszych linii na świecie. I po raz drugi kategorycznie nie zgadzamy się z tą opinią! Ludzie pracujący tam byli bardzo mili. Mega sympatyczni! Ale organizacja lotu .... dziwna. Wszyscy bardzo się starali, ale ostatecznie było jedno wielkie czekanie. Obserwując to wymyśliliśmy z Papasem od razu kilka usprawnień, które mogłyby pomóc tym zaangażowanym ludziom mieć mniej stresu i mniej się nabiegać. Ale to tylko taka dygresja. Nie było to tak ważne, bo spędziliśmy ze sobą w sumie około 12 godzin i nasze drogi się rozeszły. Już nawet nie będziemy narzekać na jedzenie. Pięć lat temu, przy pierwszym kontakcie z tą linią, skończyło to się gigantyczną zgagą. W tym roku Papas też od pewnego momentu odmówił spożywania posiłków. Niby nie były niesmaczne, ale z czego to przyrządzali, nie zgadnę.
Na przesiadce w Doha udało nam się zjeść proste danie z na bazie ryżu za 109 zł na dwie osoby (bez napojów). Za dwie kawki  jedyne 55 złotych. Warszawa nie była lepsza za dwie kanapki i jedną (sporą) herbatę zażądali 58 złotych. Niby to normalne na lotniskach, ale zawsze budzi zdumienie.



Doha to duże lotnisko i zgubiliśmy gdzieś naszych nowych znajomych. Szkoda, bo chcieliśmy zrobić sobie pamiątkową fotkę.
Nie doszła też do skutku inna fotografia. Kolejny raz dostaliśmy dowód na to, że świat jest mały! W samolocie z Doha do Chiang Mai zaczepił nas młody sympatyczny człowiek. Powiedział, że był parę lat temu naszym Gościem w Hostelu Mamas&Papas!!! Przyuważył nas już w Warszawie, ale zniknęliśmy mu z oczu. Za to w samolocie z Doha siedzieliśmy bardzo blisko. Mieliśmy zrobić sobie zdjęcie na pamiątkę po przylocie, ale prawdopodobnie wyszliśmy innymi wyjściami i straciliśmy się z oczu.
To był bardzo długi dzień! W moim przypadku 42 godziny bez snu (prób spania w ekonomicznej klasie samolotu nie liczę). Ten długi dzień był jednak udany. Szczęśliwie dotarliśmy do Chiang Mai w Tajlandii i rozpoczęliśmy wakacje. Oczywiście, my zawsze musimy pokombinować, żeby nie było za łatwo. Tak też było tym razem. Rozpoczęliśmy pobyt od skomplikowanych poszukiwań naszego hotelu, ale nam to nie przeszkadza. Zawsze coś można po drodze poobserwować, spotkać miłych ludzi, a wszystko zawsze i tak dobrze się kończy.



Niestety, znowu kot na sznurku

Wiewiórki spacerują tu po drutach elektrycznych


2 komentarze:

  1. Rodzice Peli, sąsiedzi Papasa to też moi sąsiedzi!! Państwo D. w podróży do Azji, no w życiu bym nie przypuszczała. A swoją drogą-udanych wakacji, wracajcie cali i zdrowi
    !!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Państwo D. lecieli w trzecią podróż do Azji. Przebiliśmy ich :) U nas to czwarty raz :) Pozdrawiamy bardzo :)

    OdpowiedzUsuń