W momencie, kiedy Ada i Piotr dołączyli do nas w Azji, rozpoczęliśmy naszą podróż bardziej na serio. Pierwsze dwa tygodnie były ukierunkowane na zdążenie do Bangkoku na czas przylotu Młodzieży. Jak już się spotkaliśmy, rozpoczęliśmy planowanie.
Bardzo poważnym kierunkiem, który kiełkował w naszych głowach, był Wietnam. W zasadzie ustawieni byliśmy prawie na 100%, że tam wyruszymy z Bangkoku. Ale..... Wiza! Nastawiliśmy się, że będziemy aplikować przez internet o e-wizę. Zapomnieliśmy o kalendarzu. Kiedy przybraliśmy się do działania było piątkowe popołudnie, a na wizę czeka się trzy dni robocze. Wyszło na to, że trzeba spędzić w Bangkoku 5-6 dni. Byliśmy w Bangkoku już tak wiele razy, że szkoda było tu siedzieć tyle w oczekiwaniu na wizę. Trzeba było błyskawicznie zmienić plany. Po KRÓTKIEJ naradzie postanowiliśmy wziąć samolot do Ubon Ratchathani i stamtąd pojechać do Laosu. Bilety zakupiliśmy. Wietnam poczeka.
Dziwna jest ta polityka wizowa. Już drugi raz rezygnujemy z podróży do Wietnamu. Identyczna sytuacja była w ubiegłym roku w Chinach. Też w piątek po południu musieliśmy przez wizy zmienić plany. Pojechaliśmy do Laosu, bo wizę laotańską mogliśmy wyrobić na granicy. Oni nam ułatwili wjazd, my u nich zostawiliśmy pieniądze. Proste i bardzo praktyczne :)
Póki co jesteśmy jeszcze w Tajlandii. Przyznaję bez bicia, że nie miałam ciśnienia na robienie zdjęć, bo odwiedzaliśmy znane nam miejsca i wszystko już umieszczałam na blogu w poprzednich latach :)
Mogę za to skupić się na "nieszczęściach", które nas dopadły. Poza moim stanem zdrowia, który poprawia się wyraźnie, niepowodzenie dopadło Papasa. Pękły mu jedyne lekkie portki. Próbował dzielnie nosić się z dziurą na udzie, ale ta była niewdzięczna i rozszerzała się w sposób niekontrolowany. Papas się wkurzył i uciął nogawki. Nie będą portki nami rządzić!
Dzień spędziliśmy miło. Musieliśmy oczywiście popływać statkiem. Pojechaliśmy nawet na turystyczny Khao San. Chcieliśmy zrobić jakieś zakupy ciuchowe. Papas wiadomo - ofiara podartych spodni. A Młodzież.... Przyjechali z bardzo malutkimi plecakami. Ich sakwojaże były na wpół puste (nie licząc ton książek), ale na przykład Ada ma tylko jedną bluzkę i gacie na zmianę. Tak jej jakoś wyszło to pakowanie :) Sama się dziwi :)
Popływaliśmy, pokupowaliśmy, pojedliśmy w hinduskiej knajpie, znanej nam już wcześniej. W sumie miodzio dzień.
Podróżuję razem z Wami. Teresa, mama Piotra.
OdpowiedzUsuńPodróżuję razem z Wami. Teresa, mama Piotra.
OdpowiedzUsuń