piątek, 19 stycznia 2018

Mamas&Papas dojeżdżają do Bangkoku (wpis 15.)

Chociaż wyjeżdżaliśmy z Phitsanulok z żalem, jednocześnie cieszyliśmy się, że niebawem będziemy w Bangkoku i spotkamy się z Adą i Piotrkiem.





Pociąg był z wyglądu i standardu zdecydowanie tutejszy :) Lata świetności miał za sobą dawno temu, ale klima była prawdziwa żyleta. Niestety, zostałam ofiarą tej klimy. Już po przyjeździe do Bangkoku poczułam to wyraźnie. Jestem trochę chora. Pocieszam Mamy, że mogę funkcjonować i nie leżę przykuta do łóżka. Proszę Mam, proszę się nie martwić :)
Do pociągu wsiedliśmy rano, a więc bez śniadania. Oczywiście tubylcy nie dadzą umrzeć z głodu. Jeszcze pociąg nie ruszył, a już zostaliśmy zasypani ofertami żarcia wszelakiego.







Podróż jak podróż, nuda i dłużyzna, ale w końcu dotarliśmy do Bangkoku. Byliśmy w Bangkoku wiele razy. Dworzec i jego okolice znamy dosyć dobrze, ale nie mogliśmy namierzyć przystanku autobusowego linii nr 1. Zapytaliśmy jakichś ludzi. Nie mówili po angielsku, ale zrozumieli czego szukamy. Jeden Pan poszedł z nami, żeby pokazać lokalizację przystanku. Szliśmy chyba z 10 minut. Doprowadził nas do końca. Ciągle nas tu zaskakują tą serdecznością i chęcią pomocy.









Hotelik mamy spoko. Poszliśmy jeszcze na kolację i czułam się dobrze. Wróciliśmy do hotelu i zaczęła mnie "rozbierać" choroba. Nie dam się.





Na drugi dzień wstaliśmy wcześniej, żeby pojechać na lotnisko po Adę i Piotra. Lotnisko w Bangkoku jest jednym z największych na świecie. Gigant! Ciężko tam cos ogarnąć. Młodzież miała pecha i wyjątkowo długo stali na Imigration. W sumie odebranie ich z lotniska zajęło nam z oczekiwaniem 5 godzin. Wyszli wymemłani, wykończeni, ale chyba szczęśliwi :) Mimo zmęczenia postanowili poczekać ze spaniem do wieczora, żeby oszukać jet lag, czyli rozczarowanie organizmu zmianą strefy czasowej.

Oczywiście musiał być pierwszy w Tajlandii Pad Thai. Papas z kolei porwał się na papaya salad. Pani przyrządziła sałatkę tak pod białasów, że aż szkoda gadać.




Młodzi nie mieli siły na aktywność. Ja też pozwoliłam sobie na poleżenie. A Papas? Papas to Papas! Poszedł oczywiście do miasta, eksplorować okolicę.



















Rozpoczęliśmy planowanie następnego etapu podróży. Miał być Wietnam, ale nie wyjdzie. Jutro zdecydujemy ostatecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz