środa, 31 stycznia 2018

Festiwal w Champasak (wpis 27.)



Champasak wybraliśmy jako kolejny etap, bo inny plan nie wypalił. Tymczasem trafiliśmy na czas trwania największego festiwalu w Laosie. Nie bardzo rozumiemy, co to za impreza i ku jakiej czci, ale widać, że dla tutejszej ludności to bardzo ważne wydarzenie. Festiwal trwał trzy dni i od rana do nocy przewijały się tam niewiarygodne ilości ludzi.
W zasadzie nie mam wiele do opowiadania. Pojechaliśmy pierwszego dnia na rozpoczęcie. Droga nie była łatwa. Jechaliśmy tak rozklekotanym tuktukiem, że wszyscy nas wyprzedzali. Trzy kilometry przed miejscem docelowym, kierowca wysadził nas, bo zaczynał się mega korek. Poszliśmy dalej pieszo. Było to najlepsze rozwiązanie. Maszerując wyprzedzaliśmy tych wszystkich, którzy nas wyprzedzili wcześniej.













Po niedługim pobycie na festiwalu, ja i Młodzież zdecydowaliśmy się wracać. Było dla nas za dużo ludzi. Stanowczo za wiele. A natężenie dźwięków oszołamiało. Papas oczywiście został. Po powrocie oznajmił, że te tłumy, które były za naszej bytności, był to mały ułamek tego, co się kłębiło później. Trudno mi to sobie wyobrazić. Papas pojechał również następnego dnia. My stanowczo odmówiliśmy. Pojechał dosyć wcześnie i zeznał, że tłumy od rana okupowały teren Wat Phou. Tysiące osób siedziało wśród ton śmieci i wyglądali na zadowolonych. I o to chodzi, żeby ludzie byli szczęśliwi :)




























Papas zrobił bardzo fajne zdjęcia z drugiego dnia festiwalu. Niestety, za wolno mi się wklejają fotki. U nas jest teraz środek nocy i nie mam mocy, żeby je załadować. Pokażę je w kolejnym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz