sobota, 27 stycznia 2018

Mamas&Papas i Młodzież zawstydzeni (wpis 23.)

Ostatni dzień na Don Det. Mimo koszmarnego upału zdecydowaliśmy, że dzisiaj będziemy postępować inaczej niż w poprzednie dni. Koniec z naprzemiennymi posiłkami i drzemkami! Będziemy aktywni i pójdziemy na pieszo na sąsiednią wyspę! Tzn. zaplanowaliśmy dojść do mostu łączącego wyspy.


Dziarskim krokiem ruszyliśmy przez mniej turystyczną część wyspy. Pogapiliśmy się na zwierzęta, w tym na walkę kogutów.






Po 33 minutach marszu postanowiliśmy wejść do cienia, uzupełnić płyny i odsapnąć przed dalszym marszem. Na chwilkę! Musimy przyznać ze wstydem, że utknęliśmy tam na prawie ...trzy godziny. Najpierw spożyliśmy płyny. Potem odsapnęliśmy. Następnie stwierdziliśmy, że chyba głodni jesteśmy. Zakupiliśmy następne płyny i zamówiliśmy obiad. Potem odsapnęliśmy i.... wróciliśmy do hotelu :(  Znowu nam nie wyszły nasze plany, ale było 36 stopni w cieniu i czujemy się usprawiedliwieni. Zwłaszcza, że spędziliśmy tam bardzo miłe chwile.














Wędrując po wyspie zwiedziliśmy dworzec autobusowy. Nie bardzo rozumiemy na jakiej zasadzie funkcjonuje i w ogóle, po co miałby działać? Widać, że flota jest mocno przestarzała i nie zauważyliśmy niczego, co świadczyłoby o tym, że dworzec żyje. Jedynie kilka osób grających w bule.
















Gdy wróciliśmy do hotelu przywitała nas huk imprezy. Właścicielka miała urodziny i urządziła party. Zaprosiła również nas. Jak tam zajrzeliśmy, tubylcy byli już w dosyć szampańskich nastrojach. Piotr wręczył naszej Pani prezent, malutką buteleczkę polskiej wódki. Natychmiast zostali przyjaciółmi :)



Zdecydowaliśmy się pójść na ostatnią kolację do naszego "hindusa" i ewentualnie dołączyć do imprezy po powrocie. Jak wróciliśmy towarzystwo było już "gotowe', więc impreza zakończyła się przed czasem. Dla innych turystów przebywających w hotelu to nawet lepiej :) Laotańskie karaoke do lekkich nie należy :)

Kolacja uświadomiła nam definitywny koniec naszego pobytu na Don Det. Zakupiliśmy za dnia bilety do Champasak, a więc decyzja zapadła.  Smutno nam było żegnać przemiłą Rodzinkę hinduską. Ludzie ci emanowali taką fajną energią! Gdy wyszliśmy już z lokalu, właściciel dogonił nas i dał nam w prezencie kiść tutejszych bananów. Smakują inaczej niż te nasze europejskie z dojrzewalni. A w samej restauracji podano Adzie koteczka, który dopiero co otworzył oczka. Ada oczywiście przeszczęśliwa :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz