wtorek, 16 stycznia 2018

Mamas&Papas i dobrzy ludzie (wpis 12.)



Poprzedniego dnia odwiedziliśmy old city, dzisiaj czas na wizytę w new city. Po hostelowym śniadanku wyruszyliśmy na poszukiwanie pojazdu. Najpierw obskoczyli nas tuktukowcy przedstawiając swoje "fantastyczne oferty". W sumie byli spoko, bo gdy stanowczo nie daliśmy się złowić, pomogli nam znaleźć kierowcę autobusiku, który stał nieopodal. Dokooptowano miłą młodą Japonkę i wyruszyliśmy. 
Nowe miasto wcale nie wygląda na nowe. Ledwie rozpoczęliśmy wędrówkę nasz wzrok (i nosy) przyciągnęła garkuchnia. Nie walczyliśmy ze sobą długo i zasiedliśmy do pysznej zupki. Niby mieliśmy posiłek  w hostelu, ale był słaby. Z radością dokończyliśmy śniadanie na ulicy.

W hostelu

Na mieście

Było coraz cieplej i zachciało nam się pić. Po drugiej stronie ulicy zobaczyliśmy jakiś lokal z napisem "Coffee Beer". Niezwłocznie skierowaliśmy tam swoje kroki. Pani zapytana o piwo, zrobiła bezradną minę. No problem! Pójdziemy dalej. Pani pokazał nam gestem, żebyśmy zaczekali. Pobiegła do leżącego obok biura i coś pogadała. Pani z biura powiedziała, że może nam przynieść piwo Heinekena. Nie przepadamy za tą marką, ale urzeczeni ich poświęceniem, nie marudziliśmy. Pani biurowa pobiegła do pobliskiego budynku i przyniosła dwa lokalne piwa zamiast jednego Heinekena. 
Byliśmy wzruszeni ich chęcią pomocy. Dla nas nie było to takie ważne, nie byliśmy wszak na pustyni, ale ludzie tu tacy właśnie są.
Usiedliśmy przy stoliczku w "Coffee Beer" i ........ padliśmy ze śmiechu. Tam było napisane "Coffee BEE" :) Głodnemu chleb na myśli. Zamiast BEE (pszczoła) zobaczyliśmy BEER (piwo).




Poszliśmy do Buddha Park. Od razu zauważyliśmy, że główny budynek wygląda jak kambodżański. Często widzimy tu pomieszanie stylów. Nieźle tu się musiało dziać w przeszłości.








Wychodząc z Buddha Park natknęliśmy się na bardzo ekologiczny sygnalizator świetlny :) Zielona flaga - jedziemy. Czerwona - stoimy. Proste i nie potrzebuje energii elektrycznej :)


Miasto ma fajny klimat, spodobało nam się.







Wieczorem wróciliśmy tu na kolację. Moja maszyna losująca zawiodła, ale nie poszłam spać głodna. Zawsze trafiam na te zielone liście, których fanką nie jestem.
Jechaliśmy do new city z parą starszych Chińczyków. Byli trochę nieporadni i chyba wystraszeni. Udało nam się przekonać ich, żeby wsiedli do pojazdu. Nie było łatwo się dogadać, bo po angielsku mówił tylko Pan i bardzo basic, ale dla chcącego nic trudnego. Fajnie jest pogadać z kimś w czasie drogi. A w ogóle to najwięcej jest Francuzów. Muszą mieć mega tanie loty, bo inaczej nie wytłumaczę przewagi tej nacji.



Po kolacji próbowaliśmy złapać jakiś pojazd. Oczywiście, jak potrzebujemy, wszyscy się pochowali. Gotowi bylibyśmy iść na pieszo te 2-3 km, ale było ciemno i nie byliśmy pewni, czy idziemy w dobrym kierunku, kiedy skręcić. Lepiej by było nie zbłądzić. Po przejściu około kilometra utraciliśmy już kompletnie nadzieję, że coś złapiemy. Zaszliśmy na stację benzynową w nadziei, że uda nam się dogadać i dopytać, czy idziemy w dobrym kierunku. Mimo, że nikt z personelu nie mówił po angielsku, zrozumieli, dokąd zmierzamy. Wytłumaczyli na migi, że trzeba wziąć tuktuka. My im tłumaczymy, że nic nie jedzie. Jeden z chłopaków pokazał nam, żebyśmy zaczekali. Wskoczył na motor i gdzieś pojechał. Wrócił po paru minutach, a chwilę po nim wtoczył się upragniony pojazd. Oni są naprawdę niewiarygodnie serdeczni! Jeżeli tylko mogą, zawsze pomogą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz