wtorek, 23 stycznia 2018

Papas przywiózł grupę na Don Det (wpis 19.)



Czas wyruszyć z Pakse. Zdecydowaliśmy się na zakup droższej i wygodniejszej wersji transportu. Kazali przyjść na punkt odbioru o 7:30. Oczywiście bez zdziwienia przyjęliśmy do świadomości fakt, że wyruszyliśmy w trasę z ponad godzinnym poślizgiem. A można było pospać tę godzinkę dłużej.... Najważniejsze, że podjechał nasz autobus i bez żadnej ściemy pojechaliśmy do Nakasang. Rzeczywiście komfort jazdy był dużo lepszy w porównaniu do jazdy lokalnym autobusem w tamtym roku. Niemniej, wtedy coś się działo i było dużo ciekawiej. W naszym vip-owskim autobusie dzisiaj wiała klima i... nuda.












Do Nakasang dojechaliśmy w południe. Upał nieziemski. Szybki skok do bankomatu. Na wyspie nie ma maszyn do wypłacania pieniędzy i Nakasang jest ostatnią szansą. Od razu zrobiła się kolejka, bo z trzech bankomatów działał tylko jeden, a prawie cały autokar ludzi był chętny do transakcji. Na wyspie można wypłacić pieniądze przy użyciu karty bez bankomatu, ale życzą sobie bardzo solidne prowizje.

Poszliśmy do portu, aby wykonać ostatni etap podróży. Załadunek odbywał się bardzo chaotycznie. Oczywiście w dziurawym statku upchnęli bardzo wielu ludzi. Azjaci potrafią :) W związku z tym, że statek był wyładowany na maksa, rozładunek też był kłopotliwy. Tym bardziej, że łódka nie została przycumowana. Na drodze do wyjścia leżały tysiące plecaków i w zasadzie nie wiem, jakim cudem wylazłam na brzeg.






















Udało się! Znowu byliśmy na naszej ukochanej wyspie! Ada od razu oczywiście wytargała wszystkie napotkane koty. Idąc do "naszego" hotelu weszliśmy na posiłek do "naszej" hinduskiej restauracji. czuliśmy się mega pozytywnie.
W hotelu właścicielka poznała nas! No, szczerze mówiąc, poznała Papasa. I tak było nam bardzo miło. Sami prowadzimy hostel i wiemy, że bardzo trudno zapamiętać wszystkie twarze. Jest to prawie niemożliwe. Zwłaszcza po roku. Papas, wiadomo, jest najfajniejszy :)





Zdziwiło nas, że na wyspie jest mało turystów. Nie przeszkadza nam to, ale wygląda dziwnie.











Na koniec dnia poszliśmy jeszcze raz do hinduskiej restauracji, bo Adzie zachciało się samosa (mają przepyszne). Chłopak, który przyszedł po zamówienie, zapytał nas, czy.... nie byliśmy tu poprzedniej zimy?! Niesamowite! Drugie miejsce, w którym nas zapamiętali. Po roku! Kłóciliśmy się zawzięcie, które z nas ma taki urok, że przy takim tyglu zostaliśmy zapamiętani. Oczywiście, w głębi duszy wiemy, że to Papas jest taki wyjątkowy, ale każdy chce pogrzać się w światełku Papasa popularności :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz