czwartek, 17 stycznia 2013

Mamas&Papas i Bangkok raz jeszcze









Wybraliśmy się na największy targ w Bangkoku. W przewodnikach i opisach osób będących tu wcześniej, opisany jako bardzo interesujące miejsce, zdecydowanie warte odwiedzenia. Generalnie lubimy lokalne targi, więc chętnie się tam wybraliśmy.
Na początku oczywiście łapanie taksówki i targowanie się. Papas -mistrz negocjajcji - wytargował z 250 Batów na 120. Na miejscu licznik pokazał....99.
Rozpoczęliśmy od szukania miejsca na śniadanie. Długo nie mogliśmy się zdecydować. Jakoś nic nie podchodziło. Wreszcie gdzieś zasiedliśmy i ... było to najgorsze żarcie, jakie zdarzyło nam się jeść. Niezadowoleni, ale nie głodni próbowaliśmy coś obejrzeć, kupić. I znowu klapa. Jak dla nas ZDECYDOWANIE PRZEREKLAMOWANE. Być może kiedyś wyglądał inaczej. Teraz wygląda jak hala w Gdyni, tyle, że kilka razy większa.
Szybko się zmyliśmy. Nawet zdjęć nie robiliśmy.

Tego dnia przetestowaliśmy jazdę autobusem miejskim. Lubimy wsiąść do byle jakiego i jechać z tubylcami w miejsca, gdzie żyją zwyczajni ludzie. Z dala od atrakcji i turystów.

Pierwszy szok: wygląd autobusów. Każdy jest inny, a wszystkie zdezelowane. Klimatyzacja to otwarte szeroko wszystkie okna. Drewniane podłogi, a wajha do przerzucania biegów to coś w rodzaju kija do szczotki lub trzonka od szpadla.



Szok drugi: autobusy nie stoją długo na przystanku. Ostatni pasażerowi wsiadają już w biegu. Ostatni wysiadający mogą nie zdążyć wysiąść. Super zabawa z tym wsiadaniem/wysiadaniem. Adrenalinka mega!!!


Trzecia sprawa: zakup biletów. W naszym dziewiczym rejsie pani nie chciała nam sprzedać biletów. Uparliśmy się, to nam dała za darmo. Potem innym też rozdawała. Ponieważ tego dnia był w Tajlandii Dzień Dziecka uznaliśmy, że to może z tej okazji. Dzień ten jest świętowany bardzo hucznie. Ale w kolejnym autobusie pani podeszła i bez litości skasowała za przejazd.
Oglądając miasto z okien i wysiadając co jakiś czas, po raz kolejny potwierdziło się nasze spostrzeżenie, że bieda tam straszna, a ludzkie życie bardzo ciężkie. Oczywiście są tam też bogaci, ale rozwarstwienie społeczne jest jedno z największych na świecie.







A propos Dnia Dziecka - widzieliśmy  mnichów w wieku dziecięcym ciągnącym prezenty typu wielkie pluszaki, kołdry, ogromne pizze. Świetny widok - poważna instytucja w poważnych strojach targająca z przejęciem świąteczne podarki.
Jest tam też KRÓL. Zauważyliśmy, że jego podobizny są wszędzie. Jest czczony jak bóg. Wyobrażam sobie, że niegdyś Stalina podobizny nie były tak rozpanoszone. Na pierwszy rzut oka wygląda to na powszechne uwielbienie. Na każdym skwerze, moście, w każdym budynku, w taksówkach, w  domach prywatnych, w knajpach. itd są jego wizerunki, a w zasadzie ołtarze! Po prostu wszędzie!!! Wrażenie dziwne. Doczytaliśmy później, że za krytykę króla grozi więzienie. Internet jest cenzurowany. Były nawet głośne skazania cudzoziemców. Przy tym król jest najbogatszym wśród monarchów na świecie!!! Dzień Ojca jest w dniu urodzin króla, a Dzień Matki w dniu urodzin małżonki. Taki kraj.....
A Papas poszedł zwiedzić Pałac Królewski (zanim poznaliśmy prawdziwe oblicze króla). Zaszczyt goszczenia w siedzibie króla kosztuje 500 Batów, to bardzo dużo jak na tutejsze ceny. Pasie się koleś król na wszyskim.
Kolejna ważna informacja: co jadł Papas. Papas jadł żabę i robaki.



 robak zdobyty
żaba też



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz