środa, 16 stycznia 2013

Mamas&Papas nadal w Bangkoku

Kolejne dni - oglądamy miasto. Oczywiście na początku trochę nas nabrali. Ale chyba nie ma turystycznych miejsc, gdzie tubylcy nie jeździliby na przyjezdnych. Nam trafiła się przygoda w wersji light.
Poszliśmy rano poszukać tuk-tuka, aby dojechać do paru miejsc. Podszedł do nas mówiący po angielsku młodzieniec i zaproponował nam super okazję. Bardzo tanie obwiezienie po paru fajnych miejscach, po drodze mieliśmy się na chwilę zatrzymać przy jakimś centrum handlowym, żeby tego wyjątkowego dnia kierowca tuk-tuka mógł odebrać bon na darmową benzynę. Tanio miało być, trochę za tanio, ale co tam! Pojechaliśmy do pięknej świątyni, popatrzyliśmy na obiekt, podglądnęliśmy miejscowych na modlitwach, pozachwycaliśmy się.







I jedziemy dalej.
Kierowca zawiózł nas do wypasionego salonu, gdzie obsługa namiętnie namawiała Papasa, żeby uszył sobie u nich GARNITUR. Wyobrażacie sobie lepszego klienta w takim sklepie? Po kategorycznych odmowach zakupu garnituru i próbach wyjścia, zaproponowano chociaż zakup koszuli do garnituru. Nie rozumiem Papasa. Taka oferta, a on jak skała :)))))

 Kapliczka pod salonem. Takie kapliczki są WSZĘDZIE


Działając siłą rozpędu kierowca wywiózł nas do wielkiego centrum jubilerskiego. Tym razem bardziej na mnie skupiono atak. Kolejny strzał w dziesiątkę :)))))


Kapliczka u jubilera

Pojechaliśmy tuk-tukiem do innej świątyni, też ciekawe miejsce. Bardzo ciekawy jest odbiór zachowań miejscowych w świątyniach. Ich modlitwy wyglądają bardzo od serca. Młodzi, starzy - bez różnicy.
W kompleksie  był klasztor. Pozwolono nam połazić. Pogadaliśmy z mnichem. Rozejrzeliśmy się. Wygląda, że mnichom żyje się całkiem wygodnie. Tak to przynajmniej wygląda od zewnątrz.

"nasz" mnich

i jego koledzy

Po wyjściu ze świątyni nie mogliśmy odnaleźć naszego tuk-tuka. Nie wiemy, co się stało. Czy fakt, że nic nie kupiliśmy u kooperantów zniechęcił go do dalszej współpracy??? Zrobiliśmy dwa kółka, aby go znaleźć. Nie ma, to nie ma. Poszliśmy na kawę. Udało nam się znaleźć mega lokalną kawiarenkę. Takie klimaty lubimy. Lokalnie, tubylczo i inaczej niż u nas.






Wieczorm Papas sfinalizował marzenie pożarcia owocu duriana. Fuj! Że też ludzie to jedzą! Durian cuchnie jak skunks. Nie spróbowałabym tego za żadne pieniądze. Ale Papas, jak rzekłam niegdyś, zeżre wszystko :) Jak spożywał, panie zgromadzone wykrzykiwały "braveheart man", a inny białas zamieszkujący aktualnie Jamajkę spożył duriana z Papasem jak świętość.


Papas i Biały Pan z Jamajki


Bohater dnia-durian


Gałek żre duriana, ja się tylko cieszę

Dzień udany. Na koniec smutny akcent. Uderzyła nas straszna bieda. Ludzie są smutni, zapracowani.
Wieczorem rozwalił nas widok dziesiątek osób śpiących na gołej ziemi, najczęściej po płotami miejsc odwiedzanych tłumnie za dnia przez turystów.  Widok przygnębiający. Jedna z twarzy Azji.


2 komentarze:

  1. Krzysiu, jak smakowal Ci durian? Ja mam to samo marzenie, ale jeszcze nie spelnione :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak się przebijesz przez ten smród kupy i skarpet, starych serów i innych trupów to poczujesz słodycz :) spróbowałem, ale więcej nie reflektuję. Żaby są lepsze!

    OdpowiedzUsuń