sobota, 26 stycznia 2013

Mamas&Papas nadal kombinują w Kambodży

Battambang jest inny niż Siem Reap. Przede wszystkim nie widać białasów. W zasadzie poza hotelem prawie nikogo nie spotkaliśmy. Miejscowe kobiety noszą ....piżamy za dnia na mieście. Prawdopodobnie coś, co u nas jest nazywane piżamą (i tak wygląda), tutaj piżamą nie jest, ale wrażenie jest konkretne :)
Poza barwnymi piżamkami dominuje, niestety, powszechny nieporządek, większy niż w innych miejscach, które odwiedziliśmy. Garkuchnie też nie tak pociągające, jak wcześniej. Dużo much i niechęć do eksperymentowania. Właśnie w Battambang poszłam pierwszy raz do restauracji na posiłek. Był bardzo przeciętny, nie to, co garkuchnia w Siem Reap czy Bangkoku.










Widoki z Battambang


Papas niewiele spróbował, bo coś go trafiło, ale po jednym dniu niemocy wstał, jak młode dziecię.
Popatrzyliśmy, pomieszkaliśmy i pojechaliśmy do Phnom Penh, do stolicy.
Ponownie zdecydowaliśmy się na podróż lokalnym autobusem. Miałam przygotowane zatyczki do uszu, na wypadek kolejnego szalonego kierowcy. Tym razem udało się. Telewizor był słyszalny, ale nie ryczał. 330 km jechaliśmy 7 godzin. Ponownie byliśmy jedynymi białasami przez całe 7 godzin.
Obserwowaliśmy lokalne obyczaje i było bardzo fajnie. Kierowca, który sprzedał bilety na wszystkie siedzące miejsca, wyczarował stołeczki wysokie chyba na 20 cm. Sadzał kolejnych chętnych w rządku między siedzeniami. Jedna osoba siedziała na koszu na śmieci, a jedna na czymś takim, że nie potrafię opisać. Jedna pani przyjęła funkcję zastępcy kierownika i zarządzała przestrzenią i ludźmi w autobusie. Inna pani rozsiewała taka fantastyczną energię, że śmialiśmy się jak wariaty, jak tylko się odezwała. Zaśmiewaliśmy się razem z nią nic nie rozumiejąc. Cały autobus się radował..
Kierowca zatrzymywał się poza przystankami. Wystarczyło, że pasażer wydarł się. Właśnie, tak było. Nie podchodzi się tu grzecznie do kierowcy i nie prosi , ale wydziera się nie ruszając czterech liter z siedzenia (lub stołeczka). I kierowca zatrzyma się tam, gdzie jest najwygodniej. Czasami zatrzyma się na środkowym pasie. Nic to! Pasażer wysiada i dzielnie zmierza na pobocze. Ciekawie wyglądał fakt, że co jakiś czas z głębi pojazdu wędrowała do kierowcy czyjaś komórka. Ten pogadał i wracała z powrotem. Tak ileś razy.
Zatrzymywaliśmy się po drodze wiele razy. Na ostatnim postoju przed wjazdem do stolicy, autobus został BARDZO SOLIDNIE umyty. Przypadek czy jakiś zwyczaj? Pasażerowie grzecznie stali na zewnątrz, a pojazd się kąpał..








Podróż i postoje w drodze do Phnom Penh

W Phnom Penh pierwsze co zauważyliśmy to fakt, że jest dużo czyściej. W ogóle miasto jest zamożniejsze niż prowincja, co jest zresztą bardzo częstym zjawiskiem. Wiadomo, stolica! Dużo się buduje. Miasto wygląda jakoś bardzo uniwersalnie. Podobne do wielu.
Hotel nas wkurzył na początek pobytu. Zarezerwowaliśmy pokój z oknem, bo nie lubimy ciemnych nor. Był oczywiście droższy. Dostaliśmy lokum bez okna z przeprosinami, że innych nie ma .Troszkę się poawanturowałam. Nazajutrz obiecali zamianę na właściwy pokój. Przed spaniem sprawdziliśmy w internecie dostępność pokoi z oknem na ten dzień. Okazało się, że cały czas oferowali to, czego nie mieli. Piszę o tym, ze względów praktycznych, żeby pokazać praktyki hoteli.. Sprzedają droższe, lepsze pokoje, potem za słowo przepraszam chcą się wykpić. Nie odpuszczajcie!
Gdy się awanturowałam :) zaczepił mnie jakiś pan zapytaniem, skąd jestem.. Wyznałam prawdę. Pan się ucieszył, że to blisko Izraela. Zbaraniałam! Zanim się otrząsnęłam, pan rzekł, że jesteśmy sąsiadami. Zapytałam, skąd on przyjechał. Odpowiedź:: z Turcji. Witaj, sąsiedzie!!!!!!
Phnom Penh jest siedzibą króla. Mieliśmy "pecha". Król był w mieście. Okolice pałacu zostały zamknięte na 3.... miesiące. Jest dla mnie niezrozumiały stosunek poddanych do władcy. XXI wiek i jakiś ludzik budzi takie emocje u ludzi. Nie wiem, czy ten król jest podobny do tajskiego, ale nie wydaje mi się, żeby był Bogiem.
Próbowaliśmy kupić jakieś pamiątki, prezenty. Tam nie ma nic z tych rzeczy, tylko podobizny króla i familii.
Kóżka, wybacz! Chciałabyś fotkę króla zamiast obiecanego słonia???
Miejsca związane z królem są tak dopieszczone, że kontrast z pozostałymi po prostu razi. No, cóż! To ich kraj, ich zwyczaje i potrzeby.
Phnom Penh jako stolica ma inny charakter niż pozostałe miasta, ale jedno jest niepowtarzalne.
Miejsca, które mną wstrząsnęły i zakryły w dużym stopniu inne wspomnienia z tego miasta.
Pola Śmierci i Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng.
Nie potrafię o tym pisać. Każdy słyszał o reżimie Pol Pota i jego Czerwonych Khmerach, ale wyobraźnia tak daleko nie sięga. Nie dałam rady obejrzeć do końca. Może ciotka Wikipedia coś Wam powie:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tuol_Sleng 
Przewodnik w muzeum wspomniał, że strażnicy nie zostali osądzeni.
To nie były jedyne ofiarySzacuje si, że w tamtych czasach straciło życie nawet 3 mln ludzi! Własny rodak ich tak załatwił :(

W Phnom Penh  odwiedziliśmy targ. Mimo zawodu z wizyty w takim miejscu w Bangkoku czy Siem Reap, podjęliśmy próbę znalezienia atmosfery miejscowego targu. I udało się, było nieźle.





obrazki z targu

Pani w piżamce

1 komentarz:

  1. Fajnie się czyta .. z niecierpliwością czekam na kolejne newsy :) pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń