wtorek, 15 stycznia 2013

Mamas&Papas w Bangkoku

Pisałam ostatnio, ile człowiek musi przejść, żeby dostać się do Bangkoku. Po godzinie i 20 minutach mordęgi wydostawania się z lotniska poszliśmy na pociąg, aby wreszcie rozpocząć nasz pobyt.
Po raz pierwszy zostaliśmy zaskoczeni niespotykaną chęcią pomocy. W zasadzie nieproszeni, tubylcy pomogli  przy biletach, dostać się na peron, tubylec szef pociągu widząc nas śpieszących przytrzymał start pociągu. Pociąg elegancki, stacje zresztą też. Miło było, ale się skończyło.
Wyszliśmy na ulicę, a tu głośno, ciemno, brudno i niefajnie jakoś. Próbowaliśmy zasięgnąć języka, gdzie jest przystanek autobusowy. Tubylcy informowali z wielkim zaangażowaniem, ale niestety angielskiego nie znają i pokazywali sprzeczne kierunki. Po dłuższym czasie postanowiliśmy się załamać. Ale po raz kolejny pomógł nam młody tutejszy człowiek. Dowiedzieliśmy się po angielsku, że przystanek, owszem, zdobyliśmy ten co trzeba, ale autobusy o tej porze to już prawie nie jeżdżą. Zatrzymał nam tuk-tuka, dogadał po tajsku z kierowcą i wreszcie ruszyliśmy.
Jazda tuk-tukiem super!!!!! Jest przewiew, kierowcy niesamowicie zaradni i jadą jak natchnieni. Tylko na zakrętach czasami trzeba było moooocno się trzymać, bo siła odśrodkowa przypominała o swoim istnieniu.

 tuk-tuk

Przy szukaniu hotelu powtórka z rozrywki. Tajowie bardzo chętnie pomagają, nawet jak nie mają pojęcia o temacie pomocy. Ale w sumie hotel znaleźliśmy szybciej niż autobus przy pociągu.
Na kolację poszliśmy na pobliską popularną ulicę. Miliony ludzi, turyści i tubylcy. Taki lokalny Monciak. Daliśmy się złowić jednemu z właścicieli kąta z jedzeniem. Papas zamówił jak zwykle poprzez wskazanie palcem pozycji w menu. Tak z niego hero, lubi nieznane i najchętniej zamawia nie wiadomo co. Ja jestem ostrożniejsza, raczej wiem, co jem. Tak więc wskazał Papas na coś. Pani przyniosła zupę. Mówimy, że to na zdjęciu to na pewno nie jest zupa. Pani zapewniła, że przyniosła dokładnie to, co zamówiliśmy. Papasowi wszystko jedno, bo i tak zeżre wszystko, niemniej widząc właściciela zapytaliśmy jak to jest. Bez mrugnięcia potwierdził, że dostaliśmy to, co jest na zdjęciu. No cóż, ponad doba w podróży, może zbyt zmęczeni jesteśmy. Ale nawinęła się jeszcze inna pani. Powiedziała, że to ze zdjęcia skończyło się. Tacy są Azjaci. Potrzebujesz czegoś albo informacji, zawsze dostaniesz. A że inne niż na zdjęciu............ Poza tym Pan Właściciel przywitał na słowami "Hello papa, hello mama"! Nie wiedzieliśmy, że tacy popularni jesteśmy, również w Azji :)

pyszne!!!

w tajskiej restauracji :))

tajska restauracja-widok ogólny

Papas-zawsze dostajny

 tajska wersja pomocy dla spragnionych

1 komentarz:

  1. Witam podróżników, bardzo fajnie czyta sie Wasze wpisy więc piszcie duzo ;-) Pozdrawiam z zasniezonego i mroźnego Wrocławia.

    OdpowiedzUsuń