Pobyliśmy chwilę w Bangkoku, czas ruszać dalej. Kolejnym etapem naszej podróży jest Kambodża.
Tradycyjnie wybraliśmy opcję najmniej komfortową. Zdecydowaliśmy się jechać baaaaaaardzo lokalnym pociągiem.
Poinformowano nas, że bilet na pociąg można kupić tylko w dniu wyjazdu, a odjazd był o bandyckiej porze 5:55. Ponieważ wstawanie o 3:30 jest kiepskim pomysłem przy zakończeniu dnia o pierwszej, zdecydowaliśmy się pojechać na dworzec od razu i tam pokimać.
Okazało się, że na miejscu czeka nas kolejne przykre doświadczenie. Dworzec był zamknięty, a przed dworcem na gołej ziemi spały dziesiątki tubylców. Bieda i smutek krzyczały, przykro było patrzeć na tych ludzi. Oprócz nas było tylko troje białasów. Zamiast kimać chodziliśmy dookoła i czekaliśmy na pociąg.
Długo to trwało, ale doczekaliśmy.
Dworzec w Bangkoku. Jedyny. Bardzo mały jak na takie olbrzymie miasto.
W tej "restauracji" przeczekaliśmy część nocy. Poczytajcie sobie menu.
Papas wybrał takie danie
danie Mamasa
alfabetu Khmerów nie znamy, ale wybór był doskonały
Pociąg był idealnie dopasowany do ludzi. Tylko 3 klasa.
nasz pociąg
tablica informująca ,że stad jedzie pociąg do Aranyaprathet |
oczywiście wszechobecny król jest również na dworcu |
nie wiemy, co to symbolizowało, ale ładnie wygląda |
Odbyliśmy podróż w czasie. Ten pociąg pamiętał na pewno czasy kolonialne. Kilkadziesiąt lat temu był prawdopodobnie ładny i przyjemny. Ale tyle lat po wyjeździe Francuzów z koloni był to tylko obraz nędzy i rozpaczy. Niesamowicie rozklekotany i potwornie brudny. Dla nas to była przygoda, ale ludzie jeżdżą w takich warunkach na co dzień. Dla turysty podróż w czasie i przygoda, dla tubylca upokarzające warunki.. Klimatyzacją były otwarte wszystkie okna i drzwi (zewnętrzne). W naszym ostatnim wagonie na końcu był po prostu otwór, żadnych drzwi czy zabezpieczenia. Ubikacje mega koszmar. Stan torów chyba też nie za bardzo. Momentami wydawało się, że pociąg wylatuje z toru.
jeden z wagonów
okno
Pan z przodu po lewej chyba niewiele sprzedał |
Najbardziej przykrym przeżyciem był widok slumsów. Ciągnęły się od samej stacji w Bangkoku przez dłuższy czas. Nikt nie jest zainteresowany pasem ziemi metr od torowiska, więc tam biedota urządziła swoje domostwa. Było to tak blisko od pociągu, że było widać wyraźnie tych ludzi i warunki, w jakich żyją. Strasznie nas to zdołowało. Nie byliśmy chyba przygotowani na taki widok. Nie chcieliśmy robić zdjęć.
W samym pociągu ciągle ktoś próbował sprzedać coś do jedzenia. W sumie nie widziałam, żeby ktoś coś kupił. Poza Papasem, który kupił kawę. Poza nami było trochę białasów, którzy wybrali tą lokalną wersję podróży.
stacja końcowa Aranyaprathet |
NA POŻEGNANIE KRÓL OCZYWIŚCIE!!!!!!!! |
postój tuk-tuków, większość już odjechała |
Pociąg dowiózł nas do miejscowości Aranyaprathet. Stamtąd tuk-tukiem pojechaliśmy na granicę. Wiedzieliśmy z internetu, że często turyści są wożeni do fałszywego przejścia granicznego. Papas miał fotkę miejsca, do którego mieliśmy trafić. Okazało się, że pan tuktukowiec wywiózł nas właśnie w to trefne miejsce. Jednocześnie podjechało tam kilka innych tuk-tuków. Wszyscy weszli do lipnego budynku, a Papas w tym czasie wymógł na panu zawiezienie nas tam, gdzie trzeba. I zawiózł. Papas hero!!!!
Najpierw poszliśmy do budynku, gdzie wyrabiają wizy. Tam na beszczelnego zażądali łapówki. Nie kryli się z tym. Pieniążki za wizy lądowały w jedno miejsce, "prezenty" w drugim. Wiedzieliśmy z internetu, że nie warto się stawiać. Kto nie płacił, mógł spędzić tam wiele godzin i spodziewać się wielu utrudnień.
Z wizami ustawiliśmy się w bardzo długiej kolejce do odprawy paszportowej. Zaraz pojawił się pan, który za opłatą załatwi nam odprawę bez kolejki. Nie byliśmy zainteresowani. Po pierwsze musielibyśmy stracić z oczu nasze paszporty, po drugie kolejka była na godzinkę, nie więcej. Jak staliśmy, widzieliśmy ciągle jak na boku załatwiana jest odprawa tych, którzy zapłacili. Odprawa bez udziału turysty. Nam zbadali odciski wszystkich dziesięciu palców, a tam tak bezproblemowo :) :) :)
w głębi przejście graniczne po kambodżańskiej stronie
I weszliśmy do Kambodży. A tam jeszcze gorzej niż w Tajlandii. Przerażające!
Musieliśmy najpierw opędzić się od dziesiątek osób, które coś nam chciały sprzedać i znaleźć taksówkę. Jakiś pan strasznie się do nas przykleił. Nie budził zaufania. Próbowaliśmy podczepić się pod innych białasów, żeby wziąć taksówkę do spółki, ale nie znaleźliśmy takich. Zdecydowaliśmy się z pewną obawą na tego dziwnego pana. Okazało się, że był w porządku. Zawiózł nas pod sam hotel w Siem Reap, chociaż większość zawozi na dworzec autobusowy. I tak rozpoczęła się kolejna część naszej podróży - wizyta w Kambodży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz