Dzisiaj na nocnej "nasiadówce" na recepcji przypomnieliśmy sobie z Papasem i Adą Gościa, który na pewno będzie wśród tych, których będziemy pamiętać do końca dni naszych......
Był tym, który nocował w hostelu Mamas&Papas tej nocy, w której spali pierwsi Goście.
Przyjechał w nocy, przenocował i po śniadaniu odjechał. Nawet nie zdążyliśmy go poznać.
Po prawie roku pojawił się znowu.
Pierwszego wieczora opowiedział nam swoją historię. Urodził się w 1966 roku w Warszawie. W 1968 (w ramach nagonki antysemickiej tego czasu i masowej emigracji Żydów) wyjechał z rodzicami do Izraela. Mieszkał w wielu miejscach na świecie, ponieważ jego tata był pracownikiem cywilnym przy różnych ambasadach. Widział na żywo różne znane osoby ze świata wielkiej polityki. Pracuje jako dziennikarz w "Jerusalem Post". Przegadaliśmy cały wieczór i byliśmy pod wrażeniem jego wiedzy, oczytania i jego życia w ogóle.
Rozległość jego wiedzy była imponująca. Bardzo imponująca. Różne, odległe dziedziny i w każdej zorientowany doskonale. Mówił też w wielu językach.
Trwało to dwa dni.
Trzeciego dnia Yan poinformował nas, że ma ciśnienie 240/120 (albo coś koło tego, nie pamiętamy, ale baaaardzo wysokie) i ma tak od pierwszego dnia. Zaniepokojeni zapytaliśmy, czy chce, aby poszukać mu lekarza. Odparł, że ma ubezpieczenie i ubezpieczyciel już umawia mu wizytę. Czwartego dnia wciąż był bez leków. I piątego też. Zapaliła się nam lampka. Po raz kolejny zresztą. Nikt normalny z takim nadciśnieniem nie ryzykowałby i w te pędy leciałby do lekarza po leki. Wcześniej lampka oświetliła fakt, że Yan ...mhmmm... nie korzystał z prysznica. Miał łóżko w pokoju przy recepcji, więc widać (a po chwili czuć) było, że jest jakiś problem.
Od owego trzeciego dnia parę spraw zaczęło nas zastanawiać.
Skojarzyłam, że w paszporcie miał inny rok urodzenia. Miejsce zresztą też (Federacja Rosyjska). Zapytałam. Bez mrugnięcia wyjaśnił, że takiego paszportu potrzebował ze względów biznesowych. Zauważyłam też, że jego laptop ma ustawiony język rosyjski, a on sam ciągle nawija przez telefon po rosyjsku. Niby jeden z wielu języków, który zna. No, fakt znał ich kilka. Ale zaczęliśmy baczniej go obserwować. W sumie, póki płacił za pobyt, nie było naszą sprawą, w co pogrywa.
Ale z upływem czasu dawał coraz więcej dowodów na to, że jednak zdecydowanie pogrywa. Poprosiliśmy o napisanie po hebrajsku mamas&papas. Często prosimy Gości z innych kontynentów o napisanie w ich alfabecie tych słów. Yan mówił "jutro".Każdego dnia to samo. On nie umiał napisać nic po hebrajsku!!!! Był po prostu cholernie inteligentnym imigrantem z Rosji, który nie potrafił zasymilować się z nową izraelską ojczyzną. Zresztą jest to wielkim problemem w Izraelu. Mnóstwo imigrantów z Rosji, którzy nie są w stanie nauczyć sie języka ani życia w nowych realiach. Mają swoje dzielnice, gazety, sklepy, stacje telewizyjne. I tęsknią....
Nasz miły Yan mimo niewątpliwie wielkiej inteligencji, zaczął się gubić. Np. wcześniej mówił, że oboje rodzice dawno zmarli na raka. Któregoś dnia oświdczył, że dowiedział się, że ojciec właśnie zginął w wypadku samochodowym. Mylił się chłopak w zeznaniach. Mówił tak, bo chciał wzbudzić współczucie. Przestał płacić.....
Pewnego dnia stwierdził, że w jego ..mhmmm.... stolcu pojawiła się krew i idzie do lekarza. Dziwne, lekarz natychmiast, a z tym gigantycznym nadciśnieniem ciągle czekał. Ewidentna gra na litość. Stanowczo upomnieliśmy się o zapłatę. Tak, oczywiście, wypłaci i przyniesie. Potem napisał z miasta maila, że wizyta u lekarz kosztowała 825zł (tak, oczywiście, w Gdańsku wizyta dla człowieka z ulicy kosztuje tyle! zwłaszcza ta końcówka 25 jest typowa ;) ), a on może dziennie wypłacić 200euro. Może ewentualnie zapłacić kartą American Express. Odpisaliśmy, że nie ma problemu. Karty tego typu nie są akceptowane tak powszechnie, jak np. visa i chyba zaskoczyliśmy go tym stwierdzeniem, bo więcej się nie odezwał i nie wrócił do hostelu. Została nam na pamiątkę jego kurtka. Resztę rzeczy zabrał wychodząc. Przypadkiem, oczywiście. Bo wychodząc na pewno miał zamiar wrócić i uregulować należność :))))). Na szczęście jego dług był jeszcze na tyle mały, że to, co do tej pory zapłacił pokryło jego koszty.
Zakończenie znajomości nie było sympatyczne, ale Yan zapadł nam w pamięć nie tylko ze względu na dług. Jednak był nietuzinkowy. Szkoda, że oszust.
Pewnego dnia stwierdził, że w jego ..mhmmm.... stolcu pojawiła się krew i idzie do lekarza. Dziwne, lekarz natychmiast, a z tym gigantycznym nadciśnieniem ciągle czekał. Ewidentna gra na litość. Stanowczo upomnieliśmy się o zapłatę. Tak, oczywiście, wypłaci i przyniesie. Potem napisał z miasta maila, że wizyta u lekarz kosztowała 825zł (tak, oczywiście, w Gdańsku wizyta dla człowieka z ulicy kosztuje tyle! zwłaszcza ta końcówka 25 jest typowa ;) ), a on może dziennie wypłacić 200euro. Może ewentualnie zapłacić kartą American Express. Odpisaliśmy, że nie ma problemu. Karty tego typu nie są akceptowane tak powszechnie, jak np. visa i chyba zaskoczyliśmy go tym stwierdzeniem, bo więcej się nie odezwał i nie wrócił do hostelu. Została nam na pamiątkę jego kurtka. Resztę rzeczy zabrał wychodząc. Przypadkiem, oczywiście. Bo wychodząc na pewno miał zamiar wrócić i uregulować należność :))))). Na szczęście jego dług był jeszcze na tyle mały, że to, co do tej pory zapłacił pokryło jego koszty.
Zakończenie znajomości nie było sympatyczne, ale Yan zapadł nam w pamięć nie tylko ze względu na dług. Jednak był nietuzinkowy. Szkoda, że oszust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz