niedziela, 10 listopada 2013

Listopadowo...

Listopad jest czasem, który kojarzy nam się z ciemnością, zimnem, słotą i smutkiem. Nic się nie chce, no chyba, że spać. W hostelu pustawo, a ci, którzy są, nie wykazują jakiejś nadmiernej aktywności. Taki czas. Na fali tej nostalgii przypomniało mi się parę niefajnych sytuacji, które były udziałem Gości Hostelu Mamas&Papas.
Przemiłych turystów z Finalndii dopadli nasi dzielni patrioci. Jedna z Pań miała pochodzenie fińsko-marokańskie. Grupa dżentelmenów wpadła do autobusu i w bardzo głośny sposób manifestowała swoje poglądy drąc się "white power" i takie tam. Szczególnie upodobali sobie ową Panią. Trwało to przez kilka minut. Przyszły do hostelu roztrzęsione i kompletnie nie rozumiały, jak to jest możliwe, takie ekscesy w dużym europejskim mieście, w biały dzień.
Inni Goście padli ofiarą naszych dzielnych kanarów. Mieli bilety, ale coś się kontrolerom nie zgadzało. Oczywiście z języków obcych znali tylko "łacinę". Nasi nieboracy nie wiedzieli nawet, czym zgrzeszyli. Ponieważ żaden kanar nie znał angielskiego, to uderzyli w język agresji. Darli się na tych ludzi, popychali. Goście wrócili tak zszokowani, że nie mieliśmy wątpliwości, jak zapamiętają Polskę.
Inni Goście mieli "zaszczyt" spotkać się z przedstawicielami kolejnej "szanowanej" w społeczeństwie grupy, a mianowicie ze strażą miejską. Przeszli na czerwonym świetle przez kompletnie pustą jezdnię. Dzielni strażnicy wyskoczyli z krzaków i zaproponowali mandat. Szlag nas trafia przez tych służbistów. Na całym świecie czerwone światło zobowiązuje pieszego do zatrzymania się. Po tym, jak samochody przejadą i jezdnia jest pusta, piesi idą na drugą stronę. Pamiętamy takie sytuacje z przed wielu lat (rozpoczynaliśmy dopiero nasze podróże), kiedy staliśmy jak barany na czerwonym, podczas, gdy wszyscy inni przechodzili (łącznie z mundurowymi). Zorientowaliśmy się, że tak jest i nikt nikogo nie gania za przejście przez pustą drogę. Nawet na czerwonym. Ludzie z zagranicy zachowują się u nas racjonalnie, tak, jak w swoich krajach. Nie rozumieją, że w krzakach czai się zagrożenie w postaci straży czy policji. Zagrażają zamiast służyć.
Kiedyś we Włoszech nie skasowaliśmy w kasowniku biletów zakupionych w kasie. Nie przyszło nam do głowy, żeby skorzystać z kasowników skoro były to bilety na konkretną trasę i godzinę. Konduktor zainkasował od każdego z nas po 10 E. Okazało się w naszym bezprzedziałowym wagonie jechali sami obcokrajowcy i WSZYSCY musieli bulić. Konduktor zastosował najniższą karę i był cały czas tak przesympatyczny, że płaciliśmy z uśmiechem na ustach i szczęśliwi, że nas o to poprosił ;) Można? Można! Tylko dlaczego nie w Polsce?

Nie mamy zdjęć dokumentujących powyższe wydarzenia, ale chętnie pokażemy kolejne fotografie z naszej przyszłej podróży. Autor Phil Badcock






































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz