Życie w Hostelu Mamas&Papas jest bardzo barwne. Czasami jednak zdarzają się sytuacje kłopotliwe.
Doskonale pamiętamy naszego pierwszego śmierdziucha. Subtelna woń, którą wygenerował, przywitała nas pewnego razu już przy wejściu na piętro. Zorientowaliśmy się, że sam chłopak prowadzi się czysto, ale zawartość jego plecaka nie widziała prania chyba od miesiąca. Na delikatną propozycję zrobienia prania za darmo (w pralce) odrzekł, że nie trzeba, bo on za parę dni jedzie do domu. Słabo mówił po angielsku i nie dał sobie wytłumaczyć, że jego rzeczy absolutnie nie mogą czekać z praniem nawet jednej godziny. Ostatecznie brutalnie zapakowaliśmy jego plecak w grubą folię i w ten sposób zahamowaliśmy inwazję smrodu. Nie wiemy, jak to potoczyło się dalej i czy nie został zlinczowany gdzieś w pociągu czy w autobusie, bo mały lincz jak najbardziej należał mu się.
W innym przypadku pewien młodzieniec wydzielał swoistą woń wraz ze swoimi butami.O ile buty bez ceregieli zapakowaliśmy do worka, o tyle Pana nie bardzo by się dało. Chciałam dyplomatycznie zwrócić mu uwagę. Zauważyłam na głos w obecności paru osób, że któraś z nich potrzebuje prysznica. Wtedy on od razu zgłosił się mówiąc, że to on, bo od tygodnia się nie kąpał. Upały były wtedy piekielne i wytrzymać tydzień bez mycia (a może i dłużej) to wyczyn nad wyczynami. Poza tym przyznał się do śmierdzenia w sposób bardzo wyluzowany. Zero skrępowania. Luz godny pozazdroszczenia.
Na pewno nie brakowało luzu piątce Pań z Finlandii. Dwie z nich były już u nas wcześniej. Teraz przywiozły resztę rodziny. Cały czas się śmiały. Wszystko im się podobało. Nawet jak coś nie wyszło, to też kwitowały to śmiechem. Przykład podejścia do życia godny naśladowania.
Któregoś dnia wybrały się do Sopotu. Jakiś czas po ich wyjściu odebraliśmy telefon od nich z prośbą o wskazówki, co mają robić, bo się zgubiły i są na stacji Gdańsk Orunia. Zbaranieliśmy, bo ta stacja jest blisko hostelu i nie rozumieliśmy, jak się zgubiły skoro są tuż tuż.
Okazało się, że mimo iż nie był to ich pierwszy pobyt nie wiedziały o istnieniu stacji kolejowej w pobliżu. Wybrały się więc autobusem do dworca głównego. Tam, zgodnie ze wskazówkami Papasa, wsiadły do pociągu na peronie pierwszym. Tylko, że Papas kierował je na peron 1 w Gdańsku Orunii a nie w Gdańsku Głównym. Pociąg ruszył i wtedy zorientowały się patrząc na wyświetlacz, że do Sopotu tym pociągiem nie dojadą. Wysiadły więc na pierwszym przystanku czyli akurat w Gdańsku Oruni. Wychodząc z peronu stwierdziły ze zdumieniem, że mijany kościół wygląda identycznie jak ten, który jest niedaleko hostelu. Zrobiwszy kilka kolejnych kroków odkryły, że właściwie to wróciły "do domu". Wycieczkę diabli wzięli. Wiele osób po takich przygodach denerwuje się i traci dobre smopoczucie, ale nie nasze Finki. One miały kolejny powód do śmiechu. Uwielbiamy takich ludzi!
Mimo, że pogoda w tym roku nie rozpieszcza, nasz ogród przyciąga ludzi. Od rana przesiadują, za dnia i po nocy.
Ola w ogrodzie uczyła się, a jej podręcznik wyglądał tak, jak na zdjęciu poniżej.
Na pewno nie brakowało luzu piątce Pań z Finlandii. Dwie z nich były już u nas wcześniej. Teraz przywiozły resztę rodziny. Cały czas się śmiały. Wszystko im się podobało. Nawet jak coś nie wyszło, to też kwitowały to śmiechem. Przykład podejścia do życia godny naśladowania.
Któregoś dnia wybrały się do Sopotu. Jakiś czas po ich wyjściu odebraliśmy telefon od nich z prośbą o wskazówki, co mają robić, bo się zgubiły i są na stacji Gdańsk Orunia. Zbaranieliśmy, bo ta stacja jest blisko hostelu i nie rozumieliśmy, jak się zgubiły skoro są tuż tuż.
Okazało się, że mimo iż nie był to ich pierwszy pobyt nie wiedziały o istnieniu stacji kolejowej w pobliżu. Wybrały się więc autobusem do dworca głównego. Tam, zgodnie ze wskazówkami Papasa, wsiadły do pociągu na peronie pierwszym. Tylko, że Papas kierował je na peron 1 w Gdańsku Orunii a nie w Gdańsku Głównym. Pociąg ruszył i wtedy zorientowały się patrząc na wyświetlacz, że do Sopotu tym pociągiem nie dojadą. Wysiadły więc na pierwszym przystanku czyli akurat w Gdańsku Oruni. Wychodząc z peronu stwierdziły ze zdumieniem, że mijany kościół wygląda identycznie jak ten, który jest niedaleko hostelu. Zrobiwszy kilka kolejnych kroków odkryły, że właściwie to wróciły "do domu". Wycieczkę diabli wzięli. Wiele osób po takich przygodach denerwuje się i traci dobre smopoczucie, ale nie nasze Finki. One miały kolejny powód do śmiechu. Uwielbiamy takich ludzi!
Mimo, że pogoda w tym roku nie rozpieszcza, nasz ogród przyciąga ludzi. Od rana przesiadują, za dnia i po nocy.
Ola w ogrodzie uczyła się, a jej podręcznik wyglądał tak, jak na zdjęciu poniżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz