niedziela, 2 kwietnia 2017

Po drugiej stronie lustra - ostatni (60.) wpis o Azji




 Z żalem zamykam tegoroczny azjatycki rozdział na moim blogu.
Podróż powrotna trwała 24 godziny. Znowu lecieliśmy linią Air China, wiedzieliśmy więc, że nie jest to linia marzeń. Strasznie się wkurzaliśmy na dziwne zasady zabraniające korzystania z komórek w trybie samolotowym. Również czytniki książek są zakazane. Jedyna z wielu linii, z których korzystaliśmy, miała takie dziwne ograniczenia. Lot z Pekinu do Warszawy trwał 9,5 godziny i chciałoby się jakoś zabić ten czas. Spać za wiele nie dało się, bo w klasie ekonomicznej nie jest za wygodnie. Pozostawało czytanie spod koca. W samolocie z Bangkoku do Pekinu był pewien pan, który wyglądał i zachowywał się jak tajniak. Ów człowiek przechadzał się co jakiś czas po samolocie i wyszukiwał "przestępców" usiłujących czytać książki na czytnikach czy słuchać muzyki z komórki. Nie mam pojęcia, dlaczego używanie komórki w trybie samolotowym jest takie niebezpieczne?! I dlaczego tylko w chińskich liniach?






W Pekinie nastawiliśmy się na gigantyczną kolejkę na transferze. Kiedy lecieliśmy dwa miesiące wcześniej, kolejka miała z 200 metrów i wyglądało to niefajnie. Tym razem było pusto. Szybko załatwiliśmy formalności i pozostało czekanie.
Po wejściu do hali odlotów, Papas zapytał jakiegoś lokalnego Pana o możliwość zapalenia papieroska. Wiedzieliśmy, że na lotnisku w Pekinie nie ma miejsc do palenia, ale Papas i tak zapytał. Pan powiedział, że nie ma i zrobił dłonią dyskretny gest "chodźcie za mną". Poszliśmy. Pan wprowadził nas do jakiejś obszernej toalety. Podszedł do ściany z dużym lustrem (od podłogi do sufitu). Otworzył owo lustro i kazał nam tam wejść. Weszliśmy do nory i rozpoczęliśmy proces palenia papierosów. W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Pan jednym ruchem zamknął lustro, nakazując ciszę. Poszedł do drzwi i z kimś pogadał. My sterczeliśmy w ciemnej norze prawie nie oddychając. Po chwili wrócił i nerwowo zaczął nas poganiać. Gdy wychodziliśmy z pomieszczenia, Pan upomniał się o zapłatę. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Wszystko na siłę wydaliśmy przed odlotem, wiedząc, że na lotnisku możemy używać kart. Oddaliśmy mu wszystkie papierosy i poszliśmy szukać bramki. Coś mi się przestawiło w telefonie i zdjęcia mi nie wyszły. 
Jeszcze oczekiwanie i polecieliśmy! W Warszawie udało nam się zdążyć na samolot do Gdańska (w cenie 9zł od osoby). I przygoda definitywnie zakończyła się :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz