Jak zwykle rozpoczynam opowieść od przelotów. Ada odwiozła nas na lotnisko. Tam zasiedliśmy na pożegnalną kawę i herbatę. Po raz kolejny zgarbiłam się słysząc cenę. Wiem, powinnam być przyzwyczajona, ale zapłata 45zł za trzy napoje to, moim skromnym zdaniem, przegięcie. Nawet na lotnisku. No cóż, co robić? Zapłciliśmy z jękiem, wypiliśmy i wyruszyliśmy. Później w Helsinkach zapłaciliśmy 60zł za dwie kanapki i jedną kawę. Ostro ruszyliśmy z wydatkami na początku podróży.
W samolocie do Helsinek było łącznie 11 pasażerów. Luzik. W tych komfortowych warunkach lecieliśmy jednak niezbyt długo. W samolocie do Bangkoku było już bardzo gęsto i ciasno. Lecieliśmy liniami Finnair. Niestety, nie możemy polecić tej firmy. Finnair to narodowy przewoźnik w Finlandii, nie jakaś tzw. tania linia. Dlatego liczyliśmy, że ten długi lot (10 godzin) będzie bardziej komfortowy. Jedzenie było bardzo słabe, niezbyt obfite. Na koniec nie podali kawy, bo nie.... zdążyli. Chociaż zdążyli podać cukier, śmietanki, łyżeczki. Dowodem kiepskiej jakości śniadanie niech będzie fakt, że Papas zostawił prawie wszystko. Ten sam Papas, który nie należy do wybrednych i zjada rzeczy niejadalne dla przeciętnego śmiertelnika. Pamiętacie jego zdjęcia wciągającego dziwne rzeczy w czasie naszej poprzedniej wyprawy? Śniadanie na pokładzie samolotu Finnair pokonało Papasa.
Wokół nas siedzieli głownie Rosjanie i Finowie. Odchodziło wielkie picie i nie Rosja dominowała. Zdecydowanie palmę pierwszeństwa trzymali Finowie. Bardzo mocno trzymali. Aż spać nie było można :)
Wokół nas siedzieli głownie Rosjanie i Finowie. Odchodziło wielkie picie i nie Rosja dominowała. Zdecydowanie palmę pierwszeństwa trzymali Finowie. Bardzo mocno trzymali. Aż spać nie było można :)
Po raz drugi lądowaliśmy w Bangkoku i wydawało nam się, że jesteśmy przygotowani na wszystko i nic nas nie zaskoczy. A jednak zaskoczyło! Poprzednim razem wydostanie się z lotniska łącznie z procedurami na Imigration, zajęło nam godzinę. Tym razem błyskawicznie. Żadnych gigantycznych kolejek ani problemów z urzędnikami. Szybko i przyjemnie.
Z kolei, poprzednim razem nie było żadnych zdziwień przy szukaniu i korzystaniu z pociągu, który wiózł nas do miasta. Na peronie stał bardzo ważny pan, który był naszym szefem. Jeżeli stanął ktoś za blisko linii na peronie był strofowany. Gdy nadjechał pociąg i wysiedli pasażerowie, nasze próby wejścia do pojazdu były hamowane ostrym gwizdkiem. Musieliśmy poczekać na sygnał i dopiero można było wsiąść. Miło było miećświadomość, że ma się szefa nas szefami, którego uwadze nic nie ujdzie.
Z kolei przesiadka na metro poskutkowała rewizją u Papasa. Przy wejściu stał pan, który kontrolował ludzi, po przejściu których zadźwięczała bramka. Wiadomo, że w takim miejscu będzie się włączała na każdym. Ale bezpieczeństwo najważniejsze! Papas otworzył plecak. Na wierzchu leżała aspiryna. Pan wypuścił Papasa. Nie zorientował się, że Papas chce wysadzić metro tabletką aspiryny! Żarty na bok. Wiadomo, że trzeba przedsięwziąć środki bezpieczeństwa, ale taka metoda nie wydaje się być skuteczna. Jeden skromny pan pod ciągle brzęczącą bramką na stacji metra w 10-milionowym mieście.
Po wyjściu z metra zgadaliśmy się z chłopakiem z Singapuru. Gdy dowiedział się, że planujemy jechać do chińskiej dzielnicy, bardzo gorąco nam odradzał. Zbliża się chiński nowy rok i w dzielnicy histeria, jak, nie przymierzając u nas przed Bożym Narodzeniem. Po dotarciu do china town zrozumieliśmy, co miał na myśli. Niewyobrażalne ilości pojazdów. Nie opłaca się absolutnie brać taksówki czy tuktuka, bo na pieszo jest dużo szybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz