Wiadomość dnia dla wtajemniczonych! Papas znalazł laotańskiego czarnego specjala!!!
W Vientiane spedziliśmy tylko 1 noc. Zwykle rezerwujemy pokój na 1 noc. Na miejscu patrzymy, co i jak, i wtedy przedłużamy. W stolicy Laosu chcielismy zostać jeszcze jeden dzień, ale w naszym hotelu nie było dostępnych pokoi. Nie chciało nam sie szukać pokoju na mieście i Papas wpadł na genialny pomysł, żeby posiedzieć tu do wieczora, a potem udać sie nocnym autobusem do Luang Prabang.
W Vientiane spedziliśmy tylko 1 noc. Zwykle rezerwujemy pokój na 1 noc. Na miejscu patrzymy, co i jak, i wtedy przedłużamy. W stolicy Laosu chcielismy zostać jeszcze jeden dzień, ale w naszym hotelu nie było dostępnych pokoi. Nie chciało nam sie szukać pokoju na mieście i Papas wpadł na genialny pomysł, żeby posiedzieć tu do wieczora, a potem udać sie nocnym autobusem do Luang Prabang.
Zaszaleliśmy i kupilismy sobie bilety na turystyczny autobus typu VIP. Droga daleka, nie będziemy się cisnąć.
Ten dzień też spędzililiśmy leniwie. Za gorąco było, żeby łazić. Z drugiej strony nie chodzi o to, żeby z wywieszonym językiem zaliczać tzw. atrakcje turystyczne. Ważniejesze (dla nas) jest pobyć w danym miejscu, poodychać atmosferą, popatrzeć na ludzi. W celach poznawczych odwiedziliśmy laotańską pizzerię. Pizze mają, ale nie czują włoskiego smaku. Jedzenie zjadliwe, ale na pewno niezbyt bliskie oryginalnego smaku. Poza tym koszmarnie drogo. Oprócz turystów siedziała tam tylko laotańska młodzież z tzw. lepszych domów. Normalnych mieszkańców Laosu na pewno nie stać na taką zabawę. W sumie nas też nie za bardzo było stać.
Poszliśmy też do knajpy koreańskiej. Do Korei narazie nie dotarliśmy, ale za to spróbowaliśmy oryginalnego kimchi (kimczi). Jest to koreańska kiszona kapusta przygotowywana wg określonych receptur. Kimchi jest pikantne. Przechowywane jest w ziemi w specjalnych beczkach. Nie wiem, kiedy i czy dotrzemy do Korei, ale kimchi już poznaliśmy. Smaczna ta kapucha! Zjadłam też coś, co smakowało jak ryba. Dostaliśmy w prezencie od właścicielki. Okazało się, że to były jakieś robaczki. Dla Papasa to nie pierwszyzna, ale ja się zawsze odgrażałam, że w życiu tego świństwa nie wezmę do ust. Okazało się, że całkiem to smaczne było. Jak się dowiedziałm, co to jest, więcej nie jadłam. Czuję się wrobiona :)
Mimo, że Laos ma ustrój polityczny taki jak w Wietnamie, nie widać tu tak dużo flag z sierpem i młotem. A jeżeli już, to na ogół wyglądają, jakby były powieszone ze dwadzieścia lat temu.
Jak pewnie zauważyliście na zdjęciach z poprzednich wpisów, obowiązujący ustrój wcale nie studzi religijności Laotańczyków. Tak samo, jak w innych krajach regionu jest tu mnóstwo świątyń i wszechobecne ołtarze i ołtarzyki. Wierni bardzo dbają o swoich przełożonych w niebie i zawsze kładą tam coś na ząb.
O nas nikt nie dba. Sami musimy szukać, żeby mieć co zjeść.
W sytuacji awaryjnej zawsze można zerwać sobie banana prosto z drzewa.
Ten dzień też spędzililiśmy leniwie. Za gorąco było, żeby łazić. Z drugiej strony nie chodzi o to, żeby z wywieszonym językiem zaliczać tzw. atrakcje turystyczne. Ważniejesze (dla nas) jest pobyć w danym miejscu, poodychać atmosferą, popatrzeć na ludzi. W celach poznawczych odwiedziliśmy laotańską pizzerię. Pizze mają, ale nie czują włoskiego smaku. Jedzenie zjadliwe, ale na pewno niezbyt bliskie oryginalnego smaku. Poza tym koszmarnie drogo. Oprócz turystów siedziała tam tylko laotańska młodzież z tzw. lepszych domów. Normalnych mieszkańców Laosu na pewno nie stać na taką zabawę. W sumie nas też nie za bardzo było stać.
Poszliśmy też do knajpy koreańskiej. Do Korei narazie nie dotarliśmy, ale za to spróbowaliśmy oryginalnego kimchi (kimczi). Jest to koreańska kiszona kapusta przygotowywana wg określonych receptur. Kimchi jest pikantne. Przechowywane jest w ziemi w specjalnych beczkach. Nie wiem, kiedy i czy dotrzemy do Korei, ale kimchi już poznaliśmy. Smaczna ta kapucha! Zjadłam też coś, co smakowało jak ryba. Dostaliśmy w prezencie od właścicielki. Okazało się, że to były jakieś robaczki. Dla Papasa to nie pierwszyzna, ale ja się zawsze odgrażałam, że w życiu tego świństwa nie wezmę do ust. Okazało się, że całkiem to smaczne było. Jak się dowiedziałm, co to jest, więcej nie jadłam. Czuję się wrobiona :)
Kimchi po lewej. Po prawej stworki. |
Patrzę z zazdrością na michę Papasa |
Papas delektuje się na poważnie. |
Mimo, że Laos ma ustrój polityczny taki jak w Wietnamie, nie widać tu tak dużo flag z sierpem i młotem. A jeżeli już, to na ogół wyglądają, jakby były powieszone ze dwadzieścia lat temu.
Jak pewnie zauważyliście na zdjęciach z poprzednich wpisów, obowiązujący ustrój wcale nie studzi religijności Laotańczyków. Tak samo, jak w innych krajach regionu jest tu mnóstwo świątyń i wszechobecne ołtarze i ołtarzyki. Wierni bardzo dbają o swoich przełożonych w niebie i zawsze kładą tam coś na ząb.
O nas nikt nie dba. Sami musimy szukać, żeby mieć co zjeść.
W sytuacji awaryjnej zawsze można zerwać sobie banana prosto z drzewa.
Ostatnie fotki z Vientiane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz