niedziela, 19 sierpnia 2018

Latynoskie tańce i golasy.

Ten Japończyk mówi po polsku!

Jak się nie dzieje, to się nie dzieje.... Ale jak już się zacznie! Nie nudzimy się! Zdecydowanie nie!
Trochę zamętu wprowadził sympatyczny Ekwadorczyk. Był bardzo zawiedziony, że nie jest pierwszym obywatelem ze swojego kraju w Hostelu Mamas & Papas. Nie pierwszy rozczarowany człowiek z kraju, który jest mocno egzotyczny w Polsce. Musiał przełknąć tę gorycz i pogodzić się z pozycją "number 2".
Tego dnia ludzi jakoś mocno nosiło. Zrobił się spontan na recepcji. Konkurencyjna impreza w common room i jeszcze jakieś odpryski w ogrodzie. Nasz Ekwadorczyk bardzo aktywnie uczestniczył w spontanie i chyba przyjął nadmierną ilość procentów. Poszedł spać, a ja zapomniałam o jego stanie.




W środku nocy na recepcję przyszła Rosjanka, która spała w pokoju z Latynosem. Poskarżyła się (niemal płacząc), że nie da się spać. Chłopak tak chrapał, że nie było szansy na sen. Wcześniej zapalał światło, śpiewał i koniecznie chciał z Rosjanką ....tańczyć. Latynoski temperament! Nie wyczuł chwili, bo ona absolutnie nie miała ochoty na potańcówkę w środku nocy. Zaproponowałam, żeby położyła się na kanapie w common room. Odrzekła, że miała taki plan, ale kanapa już zajęta! Zaciekawiona poszłam zobaczyć, kto zawładnął wspólną przestrzenią. Na górze znalazłam dwóch śpiących chłopaków. Jeden na kanapie, drugi w fotelu. Zapytałam, co oni tutaj robią? Odpowiedzieli, że nie da się spać w pokoju, bo Ekwadorczyk chrapie nieziemsko. Wiedziałam już, że problem jest poważny. Troje z pięciu współspaczy uciekło z pokoju. Nawet ci, którzy wrócili z miasta po piwie i teoretycznie powinni być trochę znieczuleni na dźwięki. Postanowiłam zadziałać zdecydowanie. Obudziłam Ekwadorczyka. Trochę to trwało, zanim zajarzył, o co mi chodzi. Najpierw próbował się pakować, ale ostatecznie przekonałam go, żeby po prostu przeniósł swoje ciało do innego pomieszczenia. Niech on się wyniesie do common room! 
Przy wyjazdach ludzie tak dziękowali za rozwiązanie tego problemu, że poczułam się, jakbym uratowała połowę świata :)
Na marginesie - słyszałam później, że jeden z chłopaków, który narzekał na chrapanie Ekwadorczyka, też nieźle "piłował", ale mistrza raczej nie dogonił :)
Noc była wesoła. W ogrodzie natknęłam się na grupę... golasów. Kompletnych nagusów! W coś grali i w efekcie siedzieli tak, jak ich Bozia stworzyła. Bardzo pozytywne golasy :) Dobrze, że noc nie była z tych zimnych :)
Jeden z Gości przyszedł w stanie wskazującym na spożycie około trzeciej, bo poczuł potrzebę zapytania, jak mam na imię i czy lubię prowadzić hostel. Udzieliłam wszystkich odpowiedzi na nurtujące go pytania i zasugerowałam, że można pogadać z rana. Był grzeczny i bez dyskusji wrócił do łózka.
Nie nudzimy się i bardzo dobrze!

Bronek z Białorusi

Dziewczynka z Tajwanu. Oczywiście imienia nie potrafię powtórzyć :(


Rozmowy przy śmietniku - Papas z Duncanem

Rozmowy na ganku - Papas z Michaelem, który ładnie mówi po polsku. Jedyny z całej rodziny zadał sobie trud przyswojenia mowy pradziadków, którzy dawno temu osiedlili się w USA 

Polscy rowerzyści jadący w charytatywnym wyścigu na rzecz chorego chłopca. Pojechali z Gdańska do Rzeszowa. Mieli do pokonania 640 km w maksymalnie 24 godziny. Dozwolone przerwy - maksymalnie 3 minuty. 
Annemarie z Niemiec. Śliczna dziewczyna, piękny człowiek :)


Kiciuś cwaniaczek wyleguje się ciągle na ludzkich kolanach. Tutaj z Drew z USA....

... a tutaj Andrea z Włoch



Czas na kącik Ady i Piotra.

Miały być zdawkowe relacje, ale wygląda na to, ze jestem autorką ich pamiętnika z podróży. Znam osobiście niektóre osoby zainteresowane ich wyprawą, więc z sympatii do tych znajomych podjęłam się roli skryby.

W minionym tygodniu dwie sytuacje zasłużyły na wzmiankę w kąciku.

Zacznę od Altamiry. Jest to miejsce, w którym odkryto jaskinie z naskalnymi rysunkami z paleolitu. Miejsce to było/jest bardzo chętnie odwiedzane przez turystów. Ilość wydychanego dwutlenku węgla i pyłów z odzieży powodowały niszczenie rysunków. Postanowiono zbudować replikę miejsca dla turystów, a do oryginalnego miejsca dostęp mocno ograniczono.
Jeżeli zakupi się bilet do repliki między 9:30 a 10:30, ma się szansę być wylosowanym, żeby ubranym w specjalny kombinezon, zobaczyć oryginalne rysunki. Szansę ma tylko pięć osób.
Ada i Piotr tak zaplanowali marsz, żeby być przy kasie między 9:30 a 10:30 i dać sobie szansę na bycie wylosowanym i dostąpienie zaszczytu obejrzenia prawdziwych malunków. Wszystko szło jak po maśle aż do poranka w dniu walki o zakup biletów dających szanse na obcowanie z paleolitycznymi dziełami sztuki.
Potem już było tylko gorzej. Wstali o siódmej, żeby mieć bezpieczny zapas czasu. Miejsce, do którego zmierzali było oddalone ze dwa kilometry. Dla takich piechurów to nic, ale tego ranka lało, więc postanowili wziąć taksówkę. W albergue nie chcieli wezwać taxi. Powiedzieli, że postój jest za rogiem. Postój taksówek był, ale nie było żadnych aut. Młodzież znalazła napis  z numerem telefonu, gdzie należy dzwonić w takiej sytuacji. Zadzwonili, ale kierowca nic nie kumał angielskiego. Ada użyła swojej wiedzy w zakresie języka hiszpańskiego i wyglądało na to, że chyba się dogadali. Chyba... Stali 40 minut. Na pieszo dawno by doszli. Chyba jednak się nie dogadali :( Kolejne miejsce, gdzie są tłumy turystów z całego świata, ale króluje wyłącznie język lokalny. Nie jest łatwo.
Zdecydowali się zajrzeć do pobliskiej apteki. Przewodniki turystyczne doradzają, żeby korzystać z aptek, jeżeli są problemy z komunikacją w języku lokalnym. W aptekach pracują ludzie wykształceni i jest większa szansa na dogadanie się. Szansa jest, ale częściej to nie działa. Teraz też nie wyszło. Trzy farmaceutki posiłkowały się translatorem, ale i tak nie bardzo było wiadomo, co załatwiły. Tymczasem wybiła 9:30, czyli początek sprzedaży biletów z szansą na  rysunków. Dramatyczna decyzja czekać na taksówkę, która może nie jest zamówiona, czy iść w deszczu do kas biletowych przy jaskini. 
Młodzież zauważyła, że jest jakiś rozkład jazdy autobusów czyli alternatywa dla taksówki. Naiwnie postanowili skorzystać z transportu publicznego. Autobus miał być o 9:45. Wciąż była szansa dojechać na czas premiowanych losowaniem biletów. Nie wzięli poprawki na to, że to Hiszpania i autobus w sposób naturalny miał opóźnienie 15 minut. Dojechali wreszcie do celu, który mogli osiągnąć cztery razy idąc na pieszo. Zastali tłumy. Naiwnie myśleli, że jest to kolejka do wejścia na plażę. NIE! To kolejka do kas. 400 metrów długa!




Dostali bilety z godziną wejścia 12:45 i po zwidzeniu repliki wyruszyli w dalszą drogę w porze, kiedy normalnie kończą marsz.

Adusiowy smuteczek po przygodach z biletami

Wcześniejsze godziny były zajęte przez ludzi rezerwujących przez internet. Ada i Piotr specjalnie nie skorzystali z drogi online, bo chcieli dać sobie szanse bycia wylosowanym do obejrzenia oryginalnej jaskini. Replika jest jednak doskonała. Jaskinia wydrążona w skale i wszystko wygląda naturalnie.
Przygody nie skończyły się na walce o bilety.
Jak dotarli do albergue, zastali pralkę z darmowym praniem. Oczywiście skorzystali ryzykując, że do rana ciuchy mogą nie wyschnąć. Zostali w gaciach, reszta poszła do pralki. Rano wstali o 5:40, żeby się ogarnąć i wyruszyć dalej z czystymi ubraniami. Tymczasem ubranka zostały zamknięte  na noc na kłódkę przez personel. Oni w tych gaciach czekali na cud i możliwość założenia portek. Bez sensu wstali tak wcześnie. W samych gaciach nie da się wędrować. Wyszli o ósmej.

Wklejam wszystkie zdjęcia, które nadesłali. Miłego oglądania :)






























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz