poniedziałek, 11 lutego 2019

Powrót do domu z historią kryminalną w tle (wpis 24. ostatni)




Z Laoag mieliśmy samolot do Manili. Do tej pory unikaliśmy Manili . Jest to bardzo wielkie miasto. Czytaliśmy wiele relacji i raczej nie zachęciły nas, żeby odwiedzić stolicę Filipin.
Tym razem musieliśmy się tam zatrzymać. Nasz samolot przylatywał przed północą, a na następny musieliśmy pojawić na lotnisku przed południem. W sam raz, żeby przekimać się w pobliżu.

Okolica, gdzie był nasz hotel była całkiem fajna, no, ale to było obrzeże metropolii przy lotnisku, a nie serce miasta. Mimo, że dotarliśmy tam bardzo późno, zrobiliśmy rundkę po okolicy. O dziwo, okolica tętniła życiem. Odzwyczailiśmy się od takiego widoku w środku nocy na Filipinach. Jednak stolica to stolica.! A nam szkoda było spać w ostatnią noc na Filipinach.











Szybko ta noc zleciała. Lotniskowe śniadanie całkiem zjadliwe. Chciały chyba Filipiny złagodzić nasze niezbyt fajne wspomnienia związane z jedzeniem w tym kraju.





Wyruszyliśmy do Singapuru. Stamtąd po kilku godzinach mieliśmy lot do Berlina. Zastanawialiśmy się przez moment, czy próbować pojechać do miasta, żeby coś zobaczyć? Rzeczywistość szybko postawiła nas do pionu.
Gdy już zakończyliśmy wszystkie formalności na Imigration, zawołał nas jakiś człowiek z punktu celnego, że chcą prześwietlić nasz bagaż. Proszę bardzo! Nie mamy nic do ukrycia!
Po prześwietleniu bagaży, podszedł do nas jeden pan zapytał, czy mamy gaz pieprzowy? Zgodnie z prawdą powiedzieliśmy, że tak. Mamy gaz pieprzowy obronny na psy. Pan poprosił o pokazanie. Namęczyłyśmy się z Adą, żeby go znaleźć. Nie byłyśmy nawet pewne, czy go już nie wyrzuciłyśmy. Udało się! Znalazłyśmy. Pan oglądał opakowania - wszystko było tam po polsku. Przetłumaczyłyśmy, co i jak. Wtedy powiedział, że jest zakaz wwożenia gazu pieprzowego do Singapuru. Powiedziałyśmy, żeby wyrzucił, a on na to, że tak to się nie da i zabrał nas ....... na posterunek policji.
Byłyśmy skołowane, o co chodzi? Niczego nie ukrywałyśmy, nawet przetłumaczyłyśmy z polskiego. A oni potraktowali nas jak przemytników. Fakt, nie doczytałyśmy, że nie wolno, ale przede wszystkim byłyśmy w Singapurze transferem. Nie deklarowaliśmy na Imigration pobytu, tylko przesiadkę, tak więc trudno powiedzieć, że wwiozłyśmy coś do Singapuru. Porty lotnicze maja charakter eksterytorialny. Poza tym w normalniejszych krajach, po prostu każą wyrzucić zakazane rzeczy. Podkreślam, nie ukrywałyśmy, że mamy. Współpracowałyśmy. Na nic to.
Spędziłyśmy godzinę na policji. Zajmowało się tą sprawą PIĘĆ osób. Jeden Pan poradził, żeby oba pojemniki z gazem wzięła na siebie jedna z nas, to krócej posiedzimy. Procedurę przerobią tylko raz. Ada zgłosiła się na ochotnika. Na koniec okazało się, że założyli jej kartotekę. Wiadomo taki groźny międzynarodowy przestępca musi mieć kartotekę! Skutek taki, że będzie musiała unikać Singapuru, bo jeżeli jeszcze raz wwiezie nieświadomie coś zakazanego, to pójdzie siedzieć. Poważnie! Sprawa jest o tyle niebezpieczna, że można łatwo się wkopać. Np. już po powrocie dowiedzieliśmy się, że do Singapuru nie można wwozić też .... gumy do żucia.






Ja się tam już nie wybieram. Łatwo coś przeoczyć, a tam nie ma zmiłuj! Dziwny kraj!
Trochę szkoda, że nie będę korzystać z tamtejszego lotniska. Jest super! Bardzo ładnie zrobione, dobrze pomyślane. Bardzo przyjazne dla pasażerów. Zupełnie inna sytuacja niż z urzędnikami. Mimo, że spędziliśmy tam kilka godzin, wcale się nie przykrzyło. I jedzenie było przepyszne! Prawdopodobnie najfajniejsze lotnisko z dziesiątek lotnisk, na których byliśmy!!!















Na koniec miłego pobytu po niemiłym początku znowu nas wkurzyli.
Pomijam, że zabrali mi nożyczki, które udało mi się przemycić podczas poprzednich kilkunastu kontrolach w czasie tej wycieczki. Odwieczna gra - znajdą czy nie znajdą (bardzo rzadko przegrywam). Kazali oddać nożyczki również Adzie, która to żadnych nożyczek nie posiadała. (Zabrali jej w czasie jednego z pierwszych przelotów). Kobieta w bardzo agresywny sposób kilkakrotnie żądała wydania nożyczek i nie chciała słuchać wyjaśnień, że Ada NIE MA NOŻYCZEK. Ostatecznie plecak pojechał na ponowne prześwietlenie i wtedy babka z głupią miną powiedziała "ok".
Mimo bardzo fajnej środkowej części pobytu na lotnisku w Singapurze stanowczo nie wybiorę się tam.
Lot był niewygodny. Lecieliśmy tanią linią Fly Scoot. Kupując bilet na lot z tanim przewoźnikiem absolutnie nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań. Niemniej był to nasz czwarty lot międzykontynentalny tanią linią i spodziewaliśmy czegoś więcej. Standard foteli był podobny do Ryanaira, a było to 13, a nie 3 godziny lotu. Ze względu na siedzenia nie polecamy Fly Scoot!
Ostatecznie nasza podróż do domu trwała 41 godzin (CZTERDZIEŚCI JEDEN) i fakt, że w czasie tak długiego lotu nie dało się spać, dał nam się we znaki.
W Berlinie wylądowaliśmy rano. Od razu wzięliśmy taksówkę, żeby przemieścić się na dworzec główny. Mieliśmy plan, aby w ciepłej poczekalni przeczekać kilka godzin do pociągu do Gdańska. ZONK! Na Hauptbahnhof nie ma poczekalni z prawdziwego zdarzenia. Za to wszędzie potworne przeciągi. I my niewyspani, zmęczeni musieliśmy szybko zmienić plany. Zwłaszcza, gdy jedna z osób pracująca na dworcu poradziła nam, żeby przeczekać w sklepach. Super pomysł na pięć godzin oczekiwania.
Postanowiliśmy udać się do jakiegoś centrum handlowego. Jak klasyczni bezdomni szukaliśmy darmowego ciepłego miejsca z bezpłatnym kibelkiem. Zakupiwszy bilety na komunikację miejską odjechaliśmy ze dwa kilometry od dworca. Okazało się, że przypadkiem wybraliśmy galerię handlową, która była częścią centrum festiwalowego dorocznego berlińskiego festiwalu filmowego. Popatrzyliśmy na tłumy, plakaty i nawet kawałeczek czerwonego dywanu, po czym poszliśmy do kawiarni zrealizować pierwszy punkt planu przeczekania. Dosyć szybko się nam znudziło, więc zdecydowaliśmy się pospacerować. Pogoda była jak na luty SUPER! Aczkolwiek byliśmy jednak chyba jedynymi osobami w Berlinie bez kurtek.
Plecaki mieliśmy lekkie, więc ochoczo wyruszyliśmy na zwiedzanie. Okazało się, że byliśmy w okolicy resztek muru berlińskiego, Bramy Brandenburskiej, Reichstagu, Pomnika Pomordowanych Żydów (bardzo ciekawa, niespotykana forma). Tak więc zamiast leżeć w nieistniejącej poczekalni, ostatecznie obejrzeliśmy kilka historycznych miejsc.























To było ostatnie zwiedzanie w czasie tegorocznej podróży. Nasza ponad pięciotygodniowa podróż z 41-godzinnym powrotem do domu dobiegła końca.
Smuteczek! Niedługo zaczniemy marzyć i planować od nowa.

2 komentarze:

  1. Bo jak się jedzie do jakiegoś kraju to się czyta najpierw co można wwieźć a co nie a potem zdziwienie a jak nie to się w Polsce siedzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz 100% racji :) Chociaż w przypadku transferu trudno powiedzieć, że coś się wwozi. Nauczka jest :)

      Usuń