piątek, 1 lutego 2013

Mamas&Papas zachwyceni

Hoi An to chyba najfajniejsze miejsce, jakie odwiedziliśmy w Wietnamie. Miasto nie jest za duże (chyba ze 100 tys. mieszkańców). W przeszłości był tam strategiczny port. Osiedliło się tu wielu Japończyków, Chińczyków i również Europejczyków. Skutkiem tej mieszanki jest niepowtarzalny charakter miasta, wyrażający się również w architekturze. Są tu przepiękne pagody Chińczyków, unikalny, jedyny na świecie most japoński - zadaszony i ze świątynią w środku. Widać też kolonialny wpływ na budownictwo. Ciekawostką jest historia, że w latach 90-tych XX wieku władze chciały zrównać z ziemią stare miasto (niby z powodu stanu budynków) i postawić w tym miejscu bloki. Polak Kazimierz Kwiatkowski, architekt i konserwator zabytków, pracujący wówczas w Wietnamie wywalczył uratowanie tego miejsca. Co więcej Hoi An zostało wpisane przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa. Kazimierz Kwiatkowski ma nawet swój monument wśród uratowanych domów.

most japoński








Kazimierz Kwiatkowski


Czas przeleciał szybciutko, bez większych przygód.
Jedno bym opowiedziała, ale nie było mnie przy tym, więc przekazuję głos Papasowi.

"Po przedpołudniowym spacerze Mamas udała się do hotelu na krótki i zasłużony odpoczynek. Ja udałem się na wyspę na rzece. Świat tam wyglądał inaczej. Zaniedbane domostwa i gdakające, chrząkające  zwierzęta hodowlane. Wśród tych odgłosów dobiegły mnie dźwięki hucznej imprezy. Wywołało to moje zdziwienie, gdyż było zaledwie południe. Podszedłem bliżej i momentalnie zostałem wciągnięty w wir wydarzeń. Przy suto zastawionych stołach siedziało ze czterdziestu tubylców różnej płci i wieku. Większość wyglądała na bardzo szczęśliwych i/lub zaczarowanych alkoholem. Wszystko działo się tak szybko, że czułem się oszołomiony. Nikt nie mówił po angielsku i nie nie wiedziałem, o co chodzi. Błyskawicznie pojawiły się naczynia i kieliszki dla mnie, oczywiście równie błyskawicznie napełniły się wszelkim dobrem. Szczególnie groźny był obyczaj wznoszenia toastów co mniej więcej 5 minut. Piłem w ich tempie, wzbudzając powszechny szacunek i aplauz. Dowiedzieli się, że Polak to nie byle kto! Po jakimś czasie zostałem zaproszony do następnego stolika, gdzie próbowano mnie ożenić, czemu stawiłem dzielny opór! Byłem tak zakręcony, że nie wiem nawet, ile czasu to trwało. Wiem tylko, że wyrwać się z objęć tych serdecznych ludzi nie było łatwo. Część zawodników odpadała, ale na ich miejsce pojawiali się nie wiadomo skąd nowi, którzy wyglądali, jakby odpadli wcześniej i właśnie się obudzili.. Misy z jadłem i kielichy z napojami były uzupełniane w tempie zastraszającym. W końcu udało mi się wyrwać. Całe szczęście, bo jeszcze trochę skończyłbym tak, jak wiekszość z nich. Przypominam, że działo się to w środku dnia.
Przygoda ta obaliła jeden z najtwardszych mit. panujących w hostelu Mamas&Papas, że Azjaci nie piją."








Koniec relacji Papasa.

  • Dodam, że kolejny mit z kolei został utrwalony. Chodzi o fakt, że często ludzie nie zwierzają się, że rozumieją po polsku. Mieliśmy parę takich sytuacji w hostelu, gdy Gość raptem oznajmiał, że on po polsku to trochę umie.Nie obgadujemy Gości, ale czasami ktoś może coś chlapnąć.
Jedliśmy nasze najlepsze na świecie sajgonki, gdy do sąsiedniego stolika dosiadła się angielskojęzyczna para. Długo się zastanawiali, co zamówić i Papas postanowił podpowiedzieć, że sajgonki oczywiście. Podszedł i pogadali. Pierwsze pytanie zawsze brzmi, skąd jesteś. Pan był z Argentyny i okazało się, że świetnie mówi po polsku. Stefan nie miał polskich korzeni, po  prostu los go splótł z Polską w latach 80-ych. Ma ogromny sentyment do Polski i Polaków, a znajomości trudnego polskiego......, tylko pozazdrościć.
Z drugiej strony Polaków tu nie widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz