Z Hoi An postanowiliśmy pojechać do Hue. Wybraliśmy lokalny autobus. Po raz kolejny nabrali nas. Kazali wyjść przed hotel i czekać na busa o 8.30. Wyszliśmy punktualnie, niewyspani i bez śniadania. Autobus spóźnił się niewiele, tzn 50 min.
Gdy chcieliśmy wejść, kierowca zatrzymał nas w drzwiach i kazał ........zdjąć buty. Każdemu wręczył siateczkę na obuwie i pozwalał wejść tylko na bosaka. Trochę byliśmy zdezorientowani. W tamtej części świata raczej unika się dotykania czegokolwiek czymkolwiek nieokrytym. Ale co zrobić?!. Jechać chcemy, więc wykonujemy rozkazy lokalnej władzy :)))))
Okazało się, że był to autobus sypialny. Zdezelowany niemiłosiernie! Taka nowa świecka tradycja! Podróżujemy w dzień na śpiocha :)
Zapakowaliśmy się w ostatnim rzędzie na potrójnej leżance i ciekawi czekaliśmy, kogo nam dołożą. Los nam sprzyjał. Położył się z nami Pavel z Australii, Czech 30 lat mieszkający na emigracji. Bardzo wesoły człowiek. Na wstępie wyciągnął małą flaszeczkę i spytał Papasa, czy napije się z nowym kolegą. Papas jest kulturalnym człowiekiem, więc nie odmówił. Rozpoczęliśmy działania w zakresie zacieśniania przyjaźni polsko-czeskiej. Pavel ma ogromne poczucie humoru i otwartą głowę.
Tradycyjnie jechaliśmy nieproporcjonalnie długo w stosunku do odległości, ale już wiemy, że tam tak jest i już!
W czasie obowiązkowego postoju (a jakże!) podeszła do nas pani Wietnamka i pokazała swoją kolekcję zagranicznych banknotów. Próbowała Pavla namówić, żeby sprzedał jej dolary za pół ceny, bo to do kolekcji. Pavel tłumaczył jej, że do kolekcji czy nie, waluta ma kurs i koniec. Ale tak na niego wlazła, że sprzedał jej taniej. Wtedy pani podeszła do nas i próbowała nam sprzedać polskie 10zł za 4$. Mówimy, że jej propozycja jest niekorzystna, a ona, że inni Polacy mówili jej , że to bardzo dobry kurs. Byliśmy twardsi niż Pavel i nie skorzystaliśmy z rewelacyjnej oferty. Zresztą po co nam złotówki w Wietnamie?! Tam handlują wszystkim, a jak namierzą białasa, to łatwo nie rezygnują z próby orżnięcia.
autobus z perspektywy leżącego Papasa
Pavel i Papas zacieśniają przyjazne stosunki międzynarodowe
Mamas ma radochę
nasz luksusowy pojazd
patrzcie i zazdroście
Papas z podróżnym z naszego luksusowego autobusu
Pavel demonstruje kolekcję namolnej pani
Na dworcu taksiarze oczywiście też próbowali nas orżnąć. Zaproponowano nam kurs za 10$. Znowu musieliśmy uciekać przed chmarą naciągaczy. Ostatecznie pojechaliśmy za 2$ (z Pavlem i jego żoną).
Hotel wypasiony, za śmieszne pieniądze. Miasto nie powaliło tak jak Hoi An, ale trochę wietnamskiego ducha łyknęliśmy.
Papas spożywa...... |
żabę i... |
ptaszka |
Hue było do 1945 roku czas stolicą Wietnamu. Bardzo mocno ucierpiało w czasie wojny wietnamskiej, zarówno w zabitych i zamordowanych, jak też zniszczeniach budynkach. W odbudowie i restauracji uczestniczył nasz Kazimierz Kwiatkowski.
Cytadela
trochę się nie śpieszą z pracami
3x Cytadela
taką tablicę zauważyliśmy w pobliżu Cytadeli |
Poniżej jeszcze parę fotek z miasta
W Hue spędziliśmy tylko dwie noce. Papas oczywiście zdążył objeździć okoliczne świątynie.
Papas wyrusza na podbój świątyń, poniżej parę zdjęć z jego wyprawy |
Odwiedziliśmy też tradycyjnie lokalny market. Mili tubylcy spożywający piwo zawołali nas do siebie. I nawet nie chcieli nic nam sprzedać. Jeden z panów pochwalił się, że mówi trochę o polsku, tzn zna słowo "do swidania". Powiedzieliśmy, że to po rosyjsku, ale pan nie brał tego do głowy. Inny pan powiedział, że ma 30 lat i nie ma żony, bo nie zarobił jeszcze wystarczająco dużo pieniędzy. Taki obyczaje panują w wielu miejscach na ziemi.
Nasi nowi znajomi z marketu i poniżej sam market |
Bardzo nam się podoba zwyczaj układania pokarmu w ołtarzykach. Czasami jest skromny kawałek czegoś, a czasami wypas, że masz ochotę się poczęstować. Lokalsi kładą swoim bogom i bóstwom również papierosy i pieniądze. Tylko wódki jeszcze nie spotkaliśmy.
Z Hue do Hanoi postanowiliśmy polecieć samolotem. Różnica w cenie minimalna, a czas zaoszczędzony.
Papas czeka na autobus na lotnisko...
pod biurem podróży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz