czwartek, 1 marca 2018

Mamas&Papas szczęśliwi (wpis 56.)

Na wstępie przyznaję się do knucia. Wczoraj nie mogłam o tym pisać, bo mogłam zepsuć niespodziankę. W Phitsanulok spędziliśmy tylko dwie noce. Jeszcze wczoraj poszliśmy na dworzec po bilety na dzisiaj. Na upatrzony przez nas pociąg biletów nie było. Wzięliśmy na wcześniejszy. Też już się kończyły.
Rano wyruszyliśmy na południe Tajlandii.
Na dworcu spotkaliśmy Marka, właściciela fantastycznego hostelu, w którym mieszkaliśmy w styczniu. Teraz też chcieliśmy się tam zatrzymać, ale nie było miejsc. Poszliśmy więc po przyjeździe przywitać się, ale spać musieliśmy gdzie indziej. Mark przywiózł na pociąg Amerykanina, z którym Papas zakumplował się w styczniu. Świat jest mały!





Byliśmy bez śniadania. Nie chciało się nam jeść o tak wczesnej porze. Nie przejmowaliśmy się tym. Wiadomo! W tajskich pociągach ciągle chodzą sprzedawcy oferujący różnej maści jadło i napitki. Jeździliśmy pociągami wiele razy i nigdy nikt nie był głodny.
Tym razem było inaczej. Chodzili przez chwilę po odjeździe, a potem NIC i dojechaliśmy do celu bez jedzenia. Szok! Po prostu szok! I głód :)

Dojechaliśmy do Ayutthaya. Żarówa jeszcze większa niż w Phitsanulok.  Z pociągu poszliśmy do kolejki na prom. Przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki.






Zainstalowaliśmy się w hotelu i przed godziną 16 zjedliśmy śniadanie. Przepyszna zupa była podana w tak małych miseczkach, że aż się rozdziawiliśmy. Na zdjęciu położyłam obok miski zapalniczkę, żeby trochę oddać skalę.




Rozpoczęło się oczekiwanie. 




Przyjechaliśmy do Ayutthaya, żeby spotkać się z naszą Młodzieżą. Nie wiedzieli o naszej niespodziance. Ich miny, kiedy wreszcie doczekaliśmy ich przyjazdu z lotniska, bezcenne! Nie spodziewali się nas i na początku Piotruś patrzył na nadchodzącego Papasa i stwierdził filozoficznie, że idzie facet podobny do Papasa. Niespodzianka udała się! Radości przy powitaniu co niemiara :)



Mieszkamy w różnych hotelach. Kiedy wpadliśmy na pomysł niespodzianki i podstępnie wyciągnęłam od Ady nazwę ich hotelu, nie było już tam miejsc. Mieszkamy 5 minut na pieszo od siebie, czyli nie jest źle.

Poszliśmy na night market na powitalną kolację. Piotruś ugotował nam pyszną zupę (filmik).














Myślicie, że Papas czekał na Adę i Piotra bezczynnie? Nie! Już zaczął ogarniać miasto. Dzisiaj było święto Buddha Day, co dało się zauważyć w świątyniach.



















Dzisiaj jeszcze ostatni raz kącik Młodzieży. Chcieli powiedzieć parę słów o dzisiejszym dniu do momentu spotkania z nami. Opowieść w postaci podpisów pod zdjęciami.



W czasie pobytu na wyspie chodziliśmy na posiłki w jedno miejsce, gdzie był bardzo miły Pan. Było nam bardzo smutno, że nie zdążyliśmy się z nim pożegnać. Raptem w łódce, która wiozła nas na ląd, pojawił się przypadkiem ów Pan.

Piotruś smutny, ze musi wyjechać. Nie wie jeszcze, jaka niespodzianka czeka go w Ayutthaya :)

Hotel, który wybraliśmy, miał w ofercie transfer z lotniska. W ostatniej chwili okazało się, że nie przyjadą po nas. Transfer miał kosztować 800 Bath (godzina jazdy samochodem). Zmuszeni nowymi okolicznościami, poszliśmy na pociąg. Bilet kosztował 11 Bath od osoby. Zapłaciliśmy jeszcze po 5 Bath za prom przez rzekę w drodze do hotelu. A cała droga zajęła nam godzinę i 20 minut. Opłaciło się! W ogóle pokonując drogę z wyspy do Ayutthaya używaliśmy kolejno: tuktuka do portu, łodzi na stały ląd, vana na lotnisko, samolotu do Bangkoku, pociągu do Ayutthaya, promu przez rzekę i jeszcze trochę pieszo. Nie skorzystaliśmy tylko z balonu i tramwaju :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz