Dzisiaj był ostatni wspólny dzień z Adą i Piotrem. Jutro o świcie jadą na lotnisko do Bangkoku.
Było tak gorąco, że właściciel hotelu chował się do klimy i powiedział, że nawet dla tubylców jest masakra. Ponieważ był to nasz ostatni dzień w Ayutthaya, ruszyliśmy tyłki mimo koszmarnego upału.
Poszliśmy do muzeum tajskich statków. Wędrówka w skwarze była na darmo. Muzeum wyjątkowo nieczynne.
Jako cel zastępczy grupa obrała karmienie słoni.
Ja wymiękłam po spacerze do muzeum i zostałam w hotelu poogarniać sprawy lotu do Polski. Zakupiliśmy bilety na 8 marca. Wkrótce wracamy :)
Po południu popłynęliśmy statkiem na wycieczkę.
Masakra. Trzy przystanki i 20 minut na każdym na zwiedzanie. Szybko, byle jak, bez sensu.... I jeszcze w jednym miejscu nie chcieli wpuścić Ady, bo była w krótkich spodenkach. Dałam Adzie pieluchę. Przewiązała przez jedno biodro i było ok. Dziwne, bo w ruinach spotkaliśmy dużo osób z odsłoniętymi kolanami. No i ta pielucha też niewiele zakrywała.
Po rejsie tuktuk zawiózł nas zamiast do hotelu na jakiś niby superowy night market. Porażka! Komercyjne połączenie atmosfery Chińskiego Nowego Roku z jarmarkiem bożonarodzeniowym. Komercja, hałas i nuda.
Nawet miejsca na kolację nie znaleźliśmy. Zdegustowani wróciliśmy na bazę i poszliśmy spać bez kolacji. Już nam się nie chciało latać i szukać "miski". Zresztą w taki gorąc zapotrzebowanie na posiłki jest znacznie mniejsze.
Pożegnaliśmy się z Młodzieżą, ale już bez wiader łez. Widzimy się za kilka dni w Gdańsku.
My też jutro jedziemy na Bangkoku, ale nie o świcie jak Młodzież. Planujemy wielkie leniuchowanie przed powrotem do Polski i obowiązków. Nie wiem, czy będę jutro pisać coś na blogu. Jak leń to leń :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz