niedziela, 3 września 2017

Mamas&Papas zdobywają twierdzę.

Stało się! Dominik i Davide wyjechali :( Szaro się zrobiło i smutno. Davide jako rodowity mieszkaniec Sardynii, był tak przepełniony słońcem, że rozjaśniał każdy moment, w którym się pojawiał. Niesamowita radość życia! Zarażał nią wszystkich. A w duecie z Dominikiem po prostu "wymiatali". Nigdy ich nie zapomnimy! 




Łezka mi kapnęła
Ostatniego dnia sierpnia postanowiliśmy z Papasem wybrać się do Twierdzy Wisłoujście. Wybieraliśmy się tam ze dwa lata. Problem tkwił w tym, że twierdza jest dostępna dla zwiedzających tylko latem. W tym czasie jesteśmy bardzo zajęci. Trudno o wychodne. W tym roku udało się! Ada zastąpiła nas w hostelu i wyruszyliśmy, żeby zdobyć twierdzę :) W ostatnim dniu otwarcia.
Akurat tego dnia była wyjątkowo piękna pogoda. Tego lata naprawdę trudno było o taką aurę.
Pierwszym spostrzeżeniem było, jak kiepsko Twierdza Wisłoujście (a więc także pobliskie Westerplatte) jest skomunikowana transportem publicznym. Mnóstwo naszych Gości odwiedza Westerplatte i nie jest to łatwe zadanie. Nie rozumiemy polityki miasta w tym zakresie. Prawdopodobnie mają to gdzieś, zakładając, że jak ktoś chce to się tam dostanie. Nieważne, ile czasu spędzi w oczekiwaniu na autobus, kursujący bardzo rzadko i nieregularnie. Można płynąć komercyjnym statkiem z Motławy, ale to już dosyć droga impreza. Promu kursującego w ramach publicznego transportu nie liczę. W sezonie letnim są trzy kursy dziennie.
Dojechaliśmy autobusem miejskim. Jeździł po dziwnych opłotkach, ale dowiózł nas. Dystans około 10 km spod dworca pochłonął ponad pół godziny.
Twierdzę można zwiedzać tylko z przewodnikiem. Zakupiliśmy bilety i musieliśmy poczekać, aż uzbiera się parę osób.
Miejsce okazało się interesujące. Przewodniczka wprawiała nas momentami trochę w osłupienie. Mówiła do nas jak do dzieci z młodszych klas podstawówki. Naszym ulubionym wspomnieniem będzie pytanie "Kto wie, jak nazywa się rzeka przy której wzniesiono Twierdzę Wisłoujście?". Nikt z naszej grupy nie wyrywał się do odpowiedzi, więc Pani filozoficznie stwierdziła "Wisła oczywiście! Przecież gdyby to była Motława obiekt nazywałby się Motławoujście!". Dobrze, że nam to powiedziała :)
Troszkę się czepiam, bo poza sposobem komunikowania, Pani przekazała nam mnóstwo interesujących informacji i ogólnie było ok. Otrzymaliśmy solidną porcję wiedzy. Polecamy to kameralne miejsce, ale dopiero w przyszłym roku będzie dostępne do zwiedzania. Zapytałam, dlaczego czynne jest tylko do 31 sierpnia? Okazało się, że właśnie nietoperze rozpoczynają zimowanie i zwiedzający muszą im ustąpić miejsca.
W ogóle zorientowaliśmy się, że twierdza znajduje się na obszarze NATURA 2000. Niby nic nadzwyczajnego, ale zgrzytem był dla nas widok i dźwięk wycinki drzew. Jakaś cholerna zaraza z tym masowym wycinaniem drzew. Słyszeliśmy, że personel twierdzy też komentował skalę zjawiska.
Ręce nie opadają. Już opadły :(

Wkraczamy do NATURA 2000

Twierdza Wisłoujście. W środku najstarsza część. Potem dobudowywali dookoła. Na zewnętrznym pierścieniu był dom komendanta i oficerów.

Tu mieszkali zwykli żołnierze. 






Herb Gdańska. Fortyfikacja była gdańska (nie państwowa)

Widok z góry.



Wychodzimy

Próbujemy czekać na autobus.

Meleks lepszy :)


Powrót z wycieczki był bardzo interesujący :)
Autobus (przedostatni tego dnia, następny po dwóch godzinach) mieliśmy za ok. 40 minut. Na przystanku nie było nawet ławki. Po krótkim namyśle postanowiliśmy iść pieszo w stronę miasta.
Po niedługim marszu zatrzymał się koło nas meleks i miły młody człowiek zaproponował nam, że może nas za darmo kawałek podwieźć. Niedużo, bo jechał doładować swój elektryczny silnik, ale to było bardzo miłe doświadczenie. Ktoś bezinteresownie próbuje pomóc. Super! Mamy nadzieję, że nas Goście też spotykają takich Gdańszczan!
W sumie powrót był łatwy. Chwila pieszo. Chwila meleksem. Potem znowu trochę pieszo. Potem autobus. Moment oczekiwania i tramwaj. Potem już tylko jeden autobus i wróciliśmy szczęśliwie do hostelu :) W sumie dotarliśmy szybciej niż gdybyśmy czekali na ten nieszczęsny  bezpośredni autobus. Ale my jesteśmy stąd i wiemy, jak kombinować. Przyjezdni mają przechlapane. Ale w sumie wycieczka  była fajna :)
Powrót do hostelu też był fajny :)





Z naturą mają też problem niektórzy sąsiedzi. Palą w piecach jakimś syfem, że aż oczy łzawią. Wcześnie zaczęli w tym roku. W dniu, kiedy Papas palił maleńkie ognisko za dnia, w nocy walił taki dym do hostelu, że pobiegłam sprawdzić, czy nie my jesteśmy źródłem tego syfu. Oczywiście palenisko było zimne. Wiadomo, Papas zgasił jak należy. I przede wszystkim, nie palił plastiku, gumy i innych śmierdzących śmieci. Ręce opadają! A sezon grzewczy dopiero przed nami!

Ta fotka to prezent  od Papasa dla Kóżki i Adiego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz