niedziela, 9 sierpnia 2015

Spaghetti story



Afrykańskie upały dają się mocno we znaki. Czasami temperaturę podkręcają wydarzenia, których świadkami jesteśmy codziennie.
Po całodziennym ukropie rozsiedliśmy się z Gośćmi wieczorem na ganku . Wytworzył się bardzo klimatyczny spontan. Na krótko został jednak zakłócony przez przyjazd taksówki z naszym Gościem z Australii w środku. Chłopak nie miał gotówki, a taksówkarz terminala do płatności kartą. Zaproponowaliśmy, że pożyczymy nieborakowi na opłatę i zapytaliśmy, ile potrzeba. Taksówkarz mówi, że 60 zł. Pytamy skąd jechali? Odpowiedział, że z dworca. Pytam, z którego? No, bo chyba nie z głównego za takie pieniądze. A on, że i owszem, z centrum jadą. Zaczęła się ostra dyskusja. Nie możemy znieść tego, jak ci zagubieni obcokrajowcy są okradani. Najpierw koleś powiedział, że jest niezrzeszony i ma ceny, jakie mu się podobają. Jest to możliwe. Musi jednak mieć je wywieszone w widocznym miejscu i stosować się do nich. Próbowałam przeliczyć przejazd wg jego cennika i nijak nie wychodziła mi kwota, której żądał za przejazd. Wtedy mnie oświecił, że z dworca do nas jest 7 km! Bzdura!!! Jest dużo mniej. Chyba, że dworzec przesunęli. Chyba jednak zauważylibyśmy! Powinno być około 25 zł - na pewno nie 60.
Następnie powiedział, że taka kwota wyszła na taksometrze. Poprosiłam o paragon. Zaczął się awanturować, że on nie ma obowiązku niczego mi pokazywać. Na moje stwierdzenie, że płatność następuje na podstawie paragonu, zaczął grozić, że wezwie policję, że nie chcemy płacić. Poprosiliśmy, żeby jak najszybciej zrobił to. Chętnie wesprzemy się policją w walce ze złodziejstwem. Wtedy wyjął jakąś maszynkę, coś wstukał i podał jakiś świstek, na którym nic się nie zgadzało. Przede wszystkim godzina była z następnego dnia. Twardo żądaliśmy "naszego" paragonu, wtedy koleś powiedział, że on nie włączał taksometru, tylko umówił się z Gościem na taką kwotę. Zapytałam Australijczyka, czy tak było? Zaprzeczył. Nie umawiał się, zresztą taksiarz słabo mówił po angielsku. Papas zapytał faceta, w jakim języku uzgadniał cenę. Ten odrzekł, że po angielsku i nagle wydarł się do Papasa "Co będziesz mnie pan z angielskiego testował?". Ewidentny przekręt i jeszcze koleś k....wami rzucał. Raptem wcisnął gaz i odjechał z otwartym bagażnikiem i Nathan miał przejazd za darmo. Udało nam się uratować jeszcze jedną osobę, ale ile zostało naciągniętych?
Strasznie się wkurzyliśmy, ale atmosfera spontanu, który wciąż trwał, szybko przywróciła dobry nastrój.
Rządził Włoch Igor. Maniak gotowania. Poprzedniego wieczoru przygotował fantastyczne spaghetti carbonara. On jeszcze narzekał, że ser jakiś inny i coś tam jeszcze musiał zastąpić. Nie rozumiem, po prostu niebo w gębie (albo gęba w niebie). Kiedy poszłam o drugiej w nocy do common room zobaczyć, jak się sprawy mają, osłupiałam. Igor przygotował kolejne danie z makaronu i poczęstował wszystkich, którzy jeszcze nie spali. I tak, siedziało sześć osób, każda z innego kraju i wciągali w środku nocy dzieło Włocha.
Nazajutrz znowu przygotował kocioł spaghetti, innego oczywiście i znowu cały hostel miał wyżerkę. Chłopak jest naprawdę utalentowany. Nawet Papas, który normalnie nie jest "makaronowy", zajadał ze smakiem i chwalił pod niebiosa. Nie był to jeszcze koniec. W środku tejże nocy przygotował pychotkę, której nazwy nie znam. Był tam i makaron, i jakiś omlet. Nieważne. Przyniósł to na spontan i ludzie siedzieli sobie w kółku na ziemi i jedli wytwór Włocha. Na ostatni kawałek pojawił się ...... Pan Kiciuś i nie czekając na zaproszenie dołączył do uczty. Bezczelnie podszedł do naszego talerza i zeżarł resztę. Taki właśnie jest ten Pan Kiciuś.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz