wtorek, 31 stycznia 2017

Overbooking (wpis 21.)


Czy ktoś wie, co to za owoc? Twardy i ciężki jak kula do kręgli. 
Planując pobyt w Chinach w czasie Chińskiego Nowego Roku, nie wiedzieliśmy, że będzie tak ciężko wydostać się z Shangri-la. W sumie jakoś udało nam się przemieścić do Dali i wysiadając z pociągu odtrąbiliśmy sukces. Nie wiedzieliśmy, że "najlepsze" dopiero przed nami.
Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, wylądowaliśmy o godzinie 23 w obcym miejscu, w ciemności, bez pojęcia, gdzie będziemy spali. Dali to nie Shangri-la i noce są bez mrozu, ale spanie pod chmurką przy kilku stopniach powyżej zera, też nam się nie uśmiechało.
Najważniejsze było dostać się w obręb murów starego miasta. Tam chcieliśmy znaleźć jakąś knajpkę z wifi, żeby zdążyć do północy poszukać czegoś na portalach rezerwacyjnych. Tylko do północy wyświetlają się oferty na bieżącą noc.

Pod jakimś spa próbujemy się łączyć. Hasło wypatrzyłyśmy przez okno.


Po wejściu na stare miasto zaszliśmy do jakichś hoteli, ale albo nie było miejsc, albo były bardzo drogie. Nie mogliśmy też trafić na żadne miejsce z wifi. Tam, gdzie próbowaliśmy się łączyć, internet był za słaby i nic nie mogliśmy zrobić. Czas nieubłaganie uciekał. Północ coraz bliżej, a my ciągle w czarnej d..ie. Trafiliśmy do kolejnego hotelu i tam też nie było miejsc. Było za to niezłe wifi, z którego pozwolono nam skorzystać. Obsługa, nie mówiąca ani słowa po angielsku, bardzo przejęła się naszym losem. Komunikowaliśmy się za pomocą translatora. Jeden z Panów pobiegł na ulicę szukać dla nas miejsca. My w tym czasie znaleźliśmy pokój na booking.com. Szybko zrobiliśmy rezerwację. Zdążyliśmy przed północą. W tym czasie wrócił nasz dobrodziej i powiedział, że znalazł dla nas pokój 2-osobowy za 160 juanów. Podziękowaliśmy i poprosiliśmy, żeby zadzwonił do naszego nowozarezerwowanego hotelu i zapytał, jak tam się dostać. Zadzwonił i dowiedzieliśmy się, że nie ma pokoju dla nas. Znowu overbooking! Trochę się zjeżyliśmy. Jak to?! Dwa overbookingi pod rząd?! A najbardziej nas wkurzyło, że nie raczyli dać znać. Poleźlibyśmy tam w nocy i pocałowalibyśmy klamkę. Nie było jednak czasu na wkurzanie się. W międzyczasie minęła północ i nie mieliśmy już możliwości poszukania czegoś innego na portalach. Zdecydowaliśmy się wziąć tę dwójkę za 160 juanów. Pan zaprowadził nas do drugiego hotelu. Tam okazało się, że ten pokój nie jest już dostępny. Wynajęła go grupa 10 (sic!) białasów, którzy byli w identycznej sytuacji, jak my. Też mieli overbooking i rozpaczliwie szukali jakiegoś rozwiązania. Pan, który nam pomagał, próbował coś załatwić. Gadał z chłopakiem z drugiego hotelu i raptem okazało się, że jest dla nas ratunek. Postanowił umieścić nas w jakimś pomieszczeniu, które nie jest pokojem hotelowym, ale jest "bardzo proste i czyste". Było nam wszystko jedno. Byle mieć jakiś dach nad głową na tą noc.
Nasze szczęście trwało tyle, ile szukanie kluczy do wyśnionego lokum. Panu było bardzo przykro, bardzo nas przepraszał, ale kluczy nie mógł znaleźć. Pozostało nam iść na ulicę i próbować znaleźć coś z marszu, chociaż wiary wielkiej nie mieliśmy. Było coraz później i ciemniej. Chłopak z drugiego hotelu nie zostawił nas jednak bez pomocy. Znowu gdzieś pobiegł i za jakiś czas wrócił z informacją, że znalazł pokój, ale tylko 2-osobowy. Wiadomość ta zabrzmiała jak chóry anielskie. Poszliśmy za nim. Na miejscu recepcjonistka coś do niego krzyczała po chińsku. On wykłócał się. Domyślam się, że kobieta zmieniła zdanie, jak zobaczyła, że do tej dwójki ładują się trzy osoby. Nasz Anioł załatwił wszystko, jak trzeba i po paru minutach weszliśmy do naszego królestwa. Wydawało nam się, że wylądowaliśmy w raju!

Teraz dla odmiany poczuliśmy głód. Ostatnio jedliśmy cienki posiłek w Lijiang. Nasze perspektywy nie były za dobre. Było już grubo po północy i miasto zaczęło zasypiać. Udało nam się znaleźć otwartą budę z patykami z grilla. Cóż to była za uczta! 






Niesieni euforią nie zapamiętaliśmy drogi powrotnej do hotelu. Po tylu perypetiach zanosiło się na kolejne błądzenie. Na szczęście, nie mając żadnej pewności, postawiliśmy na właściwy kierunek. Ulica wyglądała zupełnie inaczej, bo w czasie, kiedy jedliśmy, pozamykały się do końca wszystkie sklepiki. Zamiast jasnej uliczki zastaliśmy uliczkę śpiącą. Na szczęście impreza, która odbywała się na recepcji, wciąż trwała i poznaliśmy, gdzie musimy wejść. Papas oczywiście musiał spożyć lokalny trunek z tubylcami, którzy go zaprosili. Szybko starał się zniknąć stamtąd, bo mógłby nie podołać.



Kiedy na spokojnie obejrzeliśmy nasz "raj", stwierdziliśmy, że standard jest bardzo kiepściutki. Łazienka bardzo nieelegancka. Pokój lata świetności miał baaaardzo dawno temu. Ale w tamtej sytuacji nie marudziliśmy. Papas bohatersko położył się spać na podłodze. W nocy groźbą ściągnęłyśmy go z Adą do naszego łóżka, bo podłoga okazała się podobnym rozwiązaniem, jak spanie w parku. Nawet w sytuacji, że łóżko nie miało materaca.

Noc nie należała do najbardziej udanych, chociaż Ada stwierdziła, że jej było wygodnie. Nauczeni doświadczeniem dwukrotnego overbookingu, postanowiliśmy z samego rana zarezerwować coś na kolejną noc. Postanowiliśmy zostać jeszcze jedną noc w Dali, bo nie było biletów na pociąg do Kunming na kolejny dzień. Poza tym chcieliśmy odpocząć po wydarzeniach poprzedniej doby.
Zarezerwowaliśmy nocleg i od razu wysłaliśmy maila z zapytaniem, czy wszystko jest ok. Dostaliśmy odpowiedź mailem, że jest.... overbooking. Już nawet nie mieliśmy siły wkurzać się. W sumie każde niepowodzenie ostatniej doby kwitowaliśmy śmiechem i ostatecznie nieźle się ubawiliśmy.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz