poniedziałek, 23 stycznia 2017

Ostatni dzień w Dali (wpis 14.)

Ostatni dzień w Dali spędziliśmy leniwie. Tzn. ja i Ada byłyśmy mało aktywne. Papas oczywiście eksplorował miasto namiętnie, jak zwykle. W zasadzie jemu zawdzięczamy dzisiejsze trofea fotograficzne.



































W Dali wciąż się na nas gapili. Spotkaliśmy paru białasów, wszyscy byli z naszego hostelu. Jeden Australijczyk był wszędzie. Wciąż go spotykaliśmy. Nawet jak o nim romawialiśmy, to właśnie  akurat przechodził obok nas. Notabene wziął nas za Niemców. My sądziliśmy na starcie, że jest Holendrem. W pomyłkach mamy więc remis :)  Myślałam, że Dali jest bardziej turystycznym miejscem i nie będziemy atrakcją. Tu rówież wśród turystów dominują Azjaci.
Zaczepił nas jeden z pracowników naszego hostelu. Zapytał, skąd jesteśmy. Gdy powiedzieliśmy, że z Polski, wyrecytował "Kraków, Kieślowski". Nigdy nie był poza Chinami, ale umiał powiedzieć po polsku "dziękuję". Nasz kraj nie jest taki anonimowy, nawet w dalekich Chinach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz