sobota, 21 stycznia 2017

Mamas&Papasi Ada jadą do Dali (wpis 12.)

Zaopatrzeni wcześniej w bilety kolejowe wyruszyliśmy na stację kolejową. Jeszcze śniadanko przy dworcu. Naszymi sąsiadami przy stoliku obok była 12-osobowa chińska rodzinka. Poprzedniego dnia dziesięć osób przy jednym stoliku wzbudziło nasze zainteresowanie i podziw. Okazuje się, że tendencja do integracji Chińczyków nie ma granic. Były wolne inne stoliki, ale oni nie chcieli się rozdzielać. Nawiązaliśmy z nimi kontakt wzrokowo-uśmiechowo-gestowy i wychodząc, jako oznakę sympatii, zostawili nam ....3 papierosy.
Na dworcu jak na lotnisku. Tradycyjnie prześwietalanie bagażu, macanki, kontrola paszportów i już mogliśmy spokojnie oczekiwać sygnału, że możemy iść na peron.
Kupiliśmy sobie najtańsze miejsca, ale w wagonie okazało się, że mamy miejsca sypialne. Te są znacznie droższe, ale przede wszystkim przy odjeździe o 12:11 w południe nie były nam potrzebne. Potraktowaliśmy to jako kolejną możliwość obserwowania lokalnych zwyczajów. Nasz wagon sypialny był bez przedziałów. Takich wcześniej nie widziałam. Do spania, gdybyśmy mieli taki zamiar, warunków absolutnie nie było. Chińczycy robią sporo hałasu i zamieszania.

Spodziewaliśmy się, że w Dali będzie więcej białasów. Pomyliliśmy się. Kiedy Ada z Papasem poszli zakupić bilety na dalszy etap podróży, dopadły ich dwie Panie z aparatem. Koniecznie chciały zrobić zdjęcia, chyba do jakiegoś folderu. Papas i Ada poproszeni zostali o zagranie scenki, że szukają czegoś na kartce papieru podanej przez jedną z Pań. Pięknie to zagrali! Ze skupieniem ciągnęli paluchami po jakimś świstku. Druga Pani jak rasowy fotoreporter trzaskała zdjęcia. Jako zapłatę poprosiliśmy o zrobienie wspólnego zdjęcia (nie do folderu, do bloga).

Gwiazdy chińskich kolei

"Nasza" rodzinka - trochę sie porazłazili

Czekamy przed dworcem w Chuxiong

W chińskim pociągu

W chińskim pociągu

W chińskim pociągu

Papas złowiony
W Dali po raz pierwszy znaleźliśmy nasz hostel bez najmniejszych problemów. Co prawda jechaliśmy z dworca całą godzinę, ale wsiadaliśmy na przystanku początkowym, wysiadaliśmy na końcowym, więc nie było tak źle. Jazdę skończylismy bezpośrednio pod drzwiami hostelu. Hostel mamy bardzo fajny. Rzucilismy bagaże i ruszylismy na poszukiwania michy. W miejscu, do którego trafiliśmy, była Pani mówiąca biegle po angielsku. Pomogła nam złożyć zamówienie. Papas wziął potrawę  z robaków. Próbował namówić mnie i Adę do wspólnej konsumpcji. Nic nie wskórał! My, po raz pierwszy w Chinach, dorwałyśmy pierogi. Pani, która nam tłumaczyła, wiedziała o istnieniu Polski i nawet zna Marię Curie-Skłodowską. Nie Lech Wałęsa czy Jan Paweł II (tych Polaków najczęściej znają za granicą).

Papasowe "pyszności" - bleee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz