środa, 26 lutego 2020

Nasze nepalskie wesele (wpis 45.)




Po wczorajszym upadku/wypadku Papasa noga trochę okulała. Mieliśmy zamiar spędzić dzień bez większego łażenia. Musi się Papas wylizać z tych ran 🤣
Nie udało się. W momencie, kiedy wyszliśmy z hotelu, żeby upolować niedaleko jakiś posiłek, usłyszeliśmy jakieś intrygujące dźwięki. Zobaczyliśmy barwny orszak. Oczywiście niezwłocznie dołączyliśmy. Podrygując w rytm muzyki, poszliśmy z nim. Po krótkim czasie zorientowaliśmy się, że jest to orszak weselny. Na przedzie szedł jakiś człowiek z daszkiem/baldachimkiem. Za nim szła grupa muzyków. W korowodzie był samochód z parą młodą, za którym szedł pan z ogniem. Bardzo dbał, żeby płomień nie zgasł. No i ludzie. Kolorowe kobiety i wystrojeni mężczyźni.



Szliśmy z nimi około kilometr. Gdy zaczęli kierować się ku granicom miasta, zrezygnowaliśmy. Wszak Papas ranny był 🤣🤣🤣





Weszliśmy z powrotem do miasta od innej, nieznanej nam strony. Papas nie zważał na rany i zaangażował się wraz z tutejszą młodzieżą w odbudowę miasta.











Skoro już tak wyszło, że łazimy zamiast lizać rany, postanowiliśmy zajrzeć do Morrison Cafe. Widzieliśmy to miejsce wczoraj i byliśmy ciekawi, co tam znajdziemy.
Okazało się, że w Morrison Cafe, przede wszystkim, nie ma kawy. Zamówiliśmy więc herbatę. Zauważyliśmy, że wchodząc tam i składając zamówienie, narobiliśmy zamieszania. Długo czekaliśmy na tę nieszczęsną herbatę. Wreszcie przynieśli płyn, który herbatą nie był na pewno. Szklanki były bardzo gorące. Postanowiłam poczekać, aż przestygnie. Obok mnie siedział młody chłopak i wydawało mi się, że chyba bez skrępowania wypuszcza do atmosfery metan. Ależ się pomyliłam!!!!! Ciecz, która miała być herbatą, była słona i waliła gó.nem. Oddaliliśmy się pospiesznie. Morrison się chyba w grobie przewraca 🤔







Na zapalniczce na zdjęciu jest Ronaldinho. Śpieszę uprzejmie donieść, że Robert Lewandowski w Nepalu również jest znany. Na chwilę obecną wydaje nam się, że jest to najbardziej znany Polak na świecie. Niemal WSZĘDZIE, gdzie bywaliśmy Lewandowski jest pierwszym skojarzeniem na hasło Poland.

Kawiarnia bez kawy w sumie już nie zaskakuje. Są miejsca, które zapraszają na posiłki, ale nie ma nic do jedzenia. Chociaż czasami udaje się coś znaleźć poza ścisłym turystycznym centrum.














Postanowiliśmy jednak wrócić do hotelu, żeby dać szansę Papasa nóżce. Wieczorem wyszliśmy zjeść coś w pobliżu. I powtórka z poranka! Usłyszeliśmy pod hotelem grajków z weselnego orszaku. Natychmiast dołączyliśmy, bo była tam niesamowita energia. Grajkowie grali, orszak tańczył. Polewali, podawali. Super! Nawet, gdy trzeba było przedzierać się się przez nieoświetlone ulice. Trochę wkurzał jeden namolny człowiek, który siłą chciał nas wziąć do swojego domu. Widzieliśmy, że inni uczestniczy próbowali go pacyfikować. Ciężko było go zgubić.
Nepalskie dziewczyny porwały mnie do tańca. Co robił Papas, nie wiem. Tutaj panie razem, panowie ze sobą. Papas tańcował, jakby nigdy nie spadł z murku.


Dzień zaczął się od weselników i weselem się zakończył. Fajne doświadczenie, chociaż ja nie dotrwałam do końca. Papas, z nogą czy bez, nie odpuszcza takich imprez. Gdy wędrowaliśmy w hałaśliwym orszaku i zaczęliśmy znowu zbliżać się do rogatek, ja wróciłam do miasta (nie znoszę długotrwałego hałasu i tłumu). I tak się zakończyło moje nepalskie wesele.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz