sobota, 8 lutego 2020

Phetchaburi - miasto świątyń i małp (wpis 30.)

Nigdy dotąd nie trafiliśmy do miejsca z taką ilością świątyń. Dosłownie, co krok spotyka się jakieś święte miejsce. Mnie to nudzi. Papas biega i ogląda. Czasami mu towarzyszę, ale bez większego zaangażowania.
Wielką pokusą dla Papasa i dla mnie było odwiedzenie świątyni mieszczącej się w jaskini. Internauci mocno polecają, ale jednocześnie radzą zaopatrzyć się w kij do... odganiania małp. Zostawiliśmy tę wizytę na późniejszy moment.
Wcześniej wybraliśmy na zwykłe zwiedzanie. W pewnym momencie zauważyliśmy narastającą co metr ilość małp. Były jakieś niesympatyczne. Niby nic się nie działo, ale nie polubiliśmy się. Oprócz ilości stworzeń, niepokój budziło ich zachowanie. Były jakieś takie bezczelne, nieprzyjazne. To oczywiście tylko odczucie.
Papas postanowił wspiąć się na jakąś górę, żeby dokonać eksploracji położonej tam świątyni. Ja nie zdecydowałam się na wspinaczkę. Postanowiłam poczekać na dole. Papas wrócił bardzo szybko. Powiedział, że z każdym metrem małpi problem narastał i poczuł się niepewnie bez polecanego przez innych kija. Zawrócił i zdecydował, że do jaskini też się nie wybierze. Cóż, małpy są u siebie! My próbujemy wleźć na ich teren.











Phetchaburi jest miejscem przyjemnym. Nawet tą ilość świątyń da się przeżyć. Akurat teraz przygotowywali się do ważnego święta - Dzień Buddy. My tego dnia będziemy już w innym miejscu. Tam też będzie Dzień Buddy 😁 






Po drodze do następnej świątyni Papas wymiział kolejne zwierzątka, co wzbudziło mój podziw. Przed południem jakieś piesek ugryzł go w spodnie. Właścicielka piesia wyjaśniła, że to dlatego, że Papas miał ...kapelusz. 















Na koniec pobytu w Phetchaburi popełnilśmy wizytę w KFC. Nie mogliśmy znaleźć kurczaków na straganach. KFC stanęło na wysokości zadania i (nie pierwszy raz w Azji) poinformowali nas, że kurczaków nie ma. Są frytki, Wzięliśmy jedną porcję i zaraz przemieściliśmy się do sąsiada czyli Pizza Hut. O dziwo, mieli pizzę i to 2 w cenie 1. Zamówiliśmy i spożyliśmy. W Polsce jest inna i według nas lepsza. Aczkolwiek tutejsza dała się zjeść.






Poniżej zamieszczam część fotograficznych łowów Papasa ze zdobywania świątyń. Żałuję, że niektórych miejsc nie obejrzałam.





































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz