wtorek, 18 lutego 2020

Kathmandu (wpis 40.)


Z niecierpliwością oczekiwaliśmy następnego poranka, aby obejrzeć okolicę w świetle dziennym.
Wszystko wygląda inaczej niż w innych krajach Azji, które odwiedziliśmy do tej pory, chociaż 
widok bywa smutny. Wszędzie widać ślady po wielkim trzęsieniu ziemi sprzed 5 lat. Niezbyt bogaty kraj nie jest w stanie szybko udźwignąć odbudowy. To, co się zostało świadczy o tym, że jest to miejsce wyjątkowe. Bardzo nam się tu podoba. 
Nepal jest dużo biedniejszym krajem, niż się spodziewałam. Zajrzałam dzisiaj do statystyk organizacji międzynarodowych, żeby zobaczyć, jak umiejscowiony jest ten kraj w hierarchii PKB per capita. Ze zdumieniem dowiedziałam się, że jest prawie na końcu zestawień. Poniżej Laosu czy Kambodży, a także Bangladeszu.
Ludzie próbują sobie radzić, jak mogą. Ciężko przejść przez centrum. Ciągle coś próbują sprzedać. Bardzo popularne jest oferowanie usług przewodnika. Również żebractwo nie jest rzadkie. Trochę mnie to dołuje. Trzeba wzmocnić skórę, a nie jest łatwo.
Dotknęła nas już przerwa w dostawie prądu. Słyszeliśmy, że jest nagminne.
Papas widział kobiety nabierające wodę ze studni i robiące pranie w tejże nabranej zimnej wodzie wprost na placu.
Na ulicach widać dużo osób ubranych po tutejszemu. Piękne!!!

















































Niespodzianką dla nas było usłyszenie języka polskiego w tym odległym kraju. Mistrzami są faceci, którzy próbują wcisnąć nam swoje usługi przewodnicze. Znają po parę słów. Najpierw jest nieśmiertelne "where are you from", a po wyciągnięciu informacji, że z Polski, następuje błyskawiczne "dzień dobry".
Ciekawsze było spotkanie z Amerykaninem. Wyskoczył do nas z przeciwnej strony ulicy, bo zobaczył Papasa w koszulce z wiadomym przesłaniem. Od razu obnażył plecy prezentując z dumą tatuaż z Grateful Deaed. Papas zrewanżował się pokazując swoje tatuaże. Deadheads' są wszędzie! Amerykanin też zaczął rzucać polskimi słowami, bo miał kiedyś dziewczynę z Polski i coś tam pamiętał. Miłe spotkanie 😊


Po dłuższym marszu zdecydowaliśmy się wejść na śniadanie. Obłędne samosy!!!












Na kawie spotkaliśmy parę Chińczyków. Chcieliśmy poprosić, żeby zrobili nam zdjęcie. Zagadnęliśmy nudnym "where are you from", żeby zacząć rozmowę. Aż nam się ich żal zrobiło, kiedy powiedzieli, że są z Chin. Widać było ich konsternację. Ludzie panikują na widok Chińczyków i oni czują niekomfortowo. Epidemia jest w określonych miejscach olbrzymiego kraju. Miejsca te są zamknięte dla świata. A ludzie jednak patrzą zero-jedynkowo. W tym przypadku Chińczyk, znaczy koronawirus. Przecież to tak nie działa!








Przemieszczaliśmy się z plecakami, ponieważ postanowiliśmy po jednej nocy zmienić hostel. Ten poprzedni niby był w porządku, ale coś nam nie pasowało. Ponieważ planujemy być tu jakiś czas, zdecydowaliśmy poszukać innego miejsca. Trafiliśmy super! Warto czasami ruszyć tyłek! Na dodatek za płotem jest inny hostel, który ma też restaurację. Hostele są sąsiadami, ale nie walczą. Nasz szef wysłał nas za ów płot i mieliśmy obłędny obiad. Papas zamówił Nepal Set i zobaczyliśmy różnicę między kuchnią indyjską i nepalską. Miodzio! Tak pojedliśmy, że kolacji nie było 😁




Nie mogliśmy się jakoś zgrać z naszymi znajomymi Polakami. Wszyscy odwiedziliśmy Monkey Temple, ale nie razem. Martyna i Jędrzej jadą jutro popatrzyć na Mount Everest (bez wspinaczki oczywiście). Też nam się chce, ale wstać o 3:30 nie trafia do naszej wyobraźni. Może jeszcze się zdecydujemy innym razem.

Monkey Temple słynie oczywiście z małp. Ja miewam już dość tych świątynnych człekokształtnych. W Tajlandii są bezczelne i czasami agresywne. Tutaj małpki były nawet grzeczne i nie zajmowały uwagi swoja obecnością.
Świątynia - miejsce kultu, ale widzieliśmy też ludzi śpiących, uprawiających hazard, trenujących....
Niemniej pobożność Nepalczyków wydaje się być intensywniejsza niż Tajów czy Laotańczyków. Widać to na każdym kroku.

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz