niedziela, 16 lutego 2020

Good Bye Tajlandia (wpis 38.)


Upał jest już coraz trudniejszy do wytrzymania. Zatrzymaliśmy się na moment w Ayuttaya, ale już planujemy zmianę miejsca.
Na marginesie, Ayuttaya piszą na ogół Ayutthaya. Ja nie biorę tego do głowy, bo pisane jest też na różne inne sposoby. Azjaci mają inne alfabety i normą jest jest, że nazwy miejscowości pisane są w alfabecie łacińskim bardzo różnie. 

Postanowiliśmy, że nie będziemy zajeżdżać do Bangkoku. Po pierwsze nie chcemy denerwować naszych Mam. W Tajlandii w zasadzie tylko Bangkok ma wyższy stopień ryzyka (chociaż i tak minimalny) w związku z koronawirusem. Pan, który wiózł nas od Wielkiego Buddy do Ang Thong powiedział, że poza Bangkokiem ryzyka nie ma. Poza tym byliśmy w Bangkoku tak wiele razy, że spokojnie możemy go sobie odpuścić.

Na razie udaliśmy się na poszukiwanie chińskiej restauracji, która miała być niedaleko i była bardzo dobrze oceniana na googlu.
Upał smażył, a my szliśmy. Niby na mapie było prosto, ale nie mogliśmy znaleźć. Wreszcie prawda wyszła na jaw! Restauracja mieściła się w jakimś mega wypasionym hotelu. Wiedzieliśmy, że to się nam raczej nie spodoba. Miejscówka, na pewno cena i w ogóle klimat, skoro jednak tyle się złaziliśmy i tak zachwalają, zdecydowaliśmy się wejść.







Było tak, jak przypuszczaliśmy. Miejsce nadęte, bardzo drogo, a jedzenie bardzo przeciętne. No cóż, zaryzykowaliśmy i przegraliśmy 🤣









Byliśmy niedaleko od dworca kolejowego, więc poszliśmy zobaczyć, jak jeżdżą pociągi na lotnisko. Pan w naszym hostelu mówi bardzo słabo po angielsku i nie ryzykowaliśmy informowania się u niego.




Weszliśmy na kawę. Znowu nas nabrali 🤣Normalna kawa. Do ceny kawy doliczyli coś jeszcze. Nie mamy pojęcia, co to było, bo nie znamy tajskich liter. Byliśmy w czasie naszych pobytów w Tajlandii w bardzo wielu miejscach, ale nigdy niczego nie doliczali. Zawsze było jasne od początku, ile będziemy płacić. Kolejne niepowodzenie, ale nie będziemy płakać 😁 


Zesmażyliśmy się już niesamowicie i postanowiliśmy wziąć na powrót tuktuka. Ciągle nas zaczepiają, damy się złowić 😊 A jednak nie daliśmy się. Pan zaśpiewał 100 baht za 1,2 km. Wiedzieliśmy, że to jest cena podwójna i nie skorzystaliśmy. Kolejne niepowodzenie 🤣Wróciliśmy pieszo.



Ja już miałam dość żarówy i zostałam w hostelu. Papasa pognało.... Jak zwykle 😁 Fajne filmiki nagrał.































Wieczorem podjęliśmy kolejną próbę osiągnięcia sukcesu w zakresie żywienia. I nareszcie był sukces!!! Koniec dnia odwrócił naszego pecha.








Gorzej było rano. Gdy wyszliśmy na śniadanie, WSZYSTKIE miski były zamknięte. Poszliśmy w jedną stronę, potem w drugą, a następnie w trzecią. Wylądowaliśmy w restauracji japońskiej. Mnóstwo ludzi. Musieliśmy czekać na zewnątrz w upale na stolik. Opłacało się! Najedliśmy się pysznych potraw tak, że nie musieliśmy iść na obiad 😊Tanio nie było, ale byliśmy zadowoleni.
Po obżarstwie wróciliśmy odpocząć do hostelu i nawet Papas nigdzie nie pognał 🤣 
Wyszliśmy jeszcze wieczorkiem na kawę i ostatnią zupkę w Tajlandii.
Jest za gorąco! Jutro zmieniamy strefę klimatyczną i czasową.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz