czwartek, 6 lutego 2020

Chińska uczta (wpis 28.)




Samut Sakhon nie jest miejscem turystycznym. Znowu nie spotykamy białasów. Prawdopodobnie nie ma tu też tzw. atrakcji turystycznych. Nam to nie przeszkadza. Wypuściliśmy się w teren, żeby się pogapić, jak tu się żyje.
Postanowiliśmy przeprawić się na drugą stronę rzeki. Życie tam wygląda na spokojniejsze i mniej hałaśliwe.
W pewnym momencie Papas poszedł oglądać kolejną świątynię i kolejnego Buddę. Ja poszłam uzupełnić płyny. Kupując jakiś napój zapytałam, ile kosztuje. Pani odpowiedziała "six ". W tym momencie mężczyzna stojący obok krzyknął "ten". Wyglądał na właściciela. Zapytałam panią "six or ten". Pani powiedziała, że dziesięć. Zapłaciłam. Różnica mała, a mi pić się chciało. Jesteśmy przyzwyczajeni, że dla białasów ceny są wyższe.
Rozpoczęłam pogawędkę z owym panem. Okazało się, że nie jest właścicielem, a nawet nie jest stąd. Jest turystą z Singapuru. Zabawny był. W międzyczasie przyszedł Papas i pogawędka przerodziła się w dłuższą rozmowę. Obok siedział lokalna młodzież i żywo reagowała na nasze pogaduchy. Poczęstowali nas rybą na patyku. Pełna integracja 😊 Pan udzielił nam kilku rad, ale już zapomniałam 😒
























Zachciało nam się chińskiego jedzenia. Pożegnaliśmy nowych znajomych i wyruszyliśmy z powrotem na drugi brzeg rzeki. Papas musiał oczywiście wdepnąć do jakiejś świątyni. Mus to mus 😉 Ja nie wchodziłam.


























Tajlandia zalana jest plastikiem. Dowiedzieliśmy się, że od stycznia weszły przepisy walczące z tym zjawiskiem. Nie zauważyliśmy, żeby było coś inaczej niż zawsze. Widok ze zdjęcia poniżej rozczulił nas. Kawowa sieciówka Amazon prezentuje postawę antyplastikową, ale tylko na plakacie. Dalej leją do plastikowych kubków, podają plastikowe słomki i na wynos zawsze pakują w plastikową siateczkę. Plakat dumnie wisi, ale tylko wisi. Jednak od czegoś trzeba zacząć. Może pomału sytuacja będzie się zmieniać. Zdecydowanie powinno się zmienić. Ilości plastiku walającego się wszędzie są masakryczne.











Dotarliśmy do "chińczyka". Warto było. Jedzenie wzięliśmy proste, ale smak był obłędny! Pogadaliśmy z chłopakiem z obsługi. Całkiem nieźle mówił po angielsku. Kojarzył Polskę. Pierwszym skojarzeniem była dla niego muzyka klasyczna, z Chopinem w roli głównej. Zaskoczył nas mówiąc o złotej polskiej jesieni. Tutaj nie występuje coś takiego jak jesień, a on znał to pojęcie i z zachwytem mówił o kolorach tej pory roku w polskim wydaniu.







Samut Sakhon będzie się nam kojarzył z ogromną ilością misek. Są wszędzie i cały czas. Po chińskim obiedzie długo nie mogliśmy przygotować miejsca w żołądkach na kolację. Kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na posiłek o dość późnej porze, czynnych było wciąż wiele misek. I to w miejscu bez turystów! I tak powinno być wszędzie i zawsze 😁


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz