czwartek, 27 lutego 2020

Ociągamy się z wyjazdem z Bhaktapur (wpis 46.)

Bhaktapur leży w Dolinie Kathamndu. W przeszłości było tu jedno kwitnące królestwo. Do czasu. Kiedyś tam potomkowie zmarłego króla (3 synów) nie potrafili dogadać się. Skutkiem tego  było powstanie trzech ośrodków władzy - Kathmandu, Bhaktapur i Patan. Wszystkie te miejsca rywalizowały ze sobą i zaowocowało to rozwojem sztuki i architektury, czego wyraźne ślady widać do dzisiaj. W każdym z tych miast jest Durbar Square, czyli Plac Królewski. W obecnym czasie są to centra turystyczne. Architektura tych miejsc urzeka. Są w miarę odbudowane po trzęsieniu ziemi i  dobrze utrzymane. Poza nimi jest różnie.
Nam podoba się w Bhaktapur i jakoś nie możemy wybrać się w dalszą drogę. Każdego dnia odkrywamy nowe miejsca i jesteśmy świadkami nowych wydarzeń.













Tym razem dotarło do nas, że jest tu problem z bieżącą wodą. Widziałam ileś razy kobiety (zawsze kobiety!) nabierające wodę do wiader z takiego kraniku umieszczonego w jamie. Jama pięknie wymurowana, z jakimś świętym akcentem. Kiedy zobaczyłam bardzo zaangażowanych ludzi biegających po wodę do beczkowozu, zrozumiałam, że raczej z tą wodą może jest tu problem. Nosili ją w przeróżnych naczyniach i widać było się spieszyli.



Kranik jest po prawej pod ołtarzykiem
Kolejnego dnia naszego pobytu w Bhuktapur, odkryliśmy fajną dzielnicę, gdzie jeszcze nas nie było. W jednej ze świątyń zawieszona jest tablica z  nazwiskami donatorów. Wśród nich wypatrzyłam p.Mirka z Polski. To raczej dawne dzieje, ale miło.







Za chwil parę natrafiliśmy na fajnych przebierańców. Nie mam pojęcia, co symbolizowali i jakie jest ich znaczenie w tej kulturze, ale fajnie wyglądali. Nakręciłam krótki filmik.

















Czwartego dnia odkryliśmy fajne, niedrogie miejsce na posiłki. Tak jest zawsze! Jak już się trzeba wynosić, znajdujemy fajną miskę!



Tego dnia lało i było chłodno. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej aury. Następnego dnia miało być to samo. Zdecydowaliśmy, że przeczekamy załamanie pogody w Bhaktapur. Tutaj przynajmniej mieliśmy grzejnik i była pewność, że można coś dosuszyć. W Nepalu grzejniki są rzadkością. Nawet za dopłatą.
Następny dzień miał być w związku z aurą wybitnie stacjonarnym dniem.
Na śniadanie jednak musieliśmy wyjść. Nie było źle, ale zgodnie z planem postanowiłam wrócić do hotelu i nie narażać się na zmoknięcie i zmarznięcie. Papas oczywiście złamał wszystkie ustalenia i gdzieś pobiegł. Zmókł, przemarzł, ale zrobił po swojemu 😁
Niestety, znowu było jakieś święto. Piszę, że niestety, bo tego dnia składali ofiary ze zwierząt. Jak wracałam do hotelu, widziałam w świątynce obok faceta, który właśnie zarżnął jakieś stworzenie. Jeszcze na nim siedział, a dookoła mnóstwo krwi. Dla mnie widok okropny! Papas napotkał w swojej wędrówce więcej takich miejsc. Widział nawet moment, w którym facet wyciągnął rękę z nożem i zamachnął się, żeby uśmiercić zwierzę. Tego również Papas nie był w stanie oglądać. Odwrócił głowę.















Jest to dla nas szokujące doświadczenie. Nie potrafimy zrozumieć toku myślenia i odczuwania wyznawców tutejszej religii. Nie miałam pojęcia, że w XXI wieku takie praktyki są tak masowe.
Kiedy wyszliśmy wieczorem na kolację, okazało się, że jest jakaś kulminacja święta. Zobaczyliśmy jakiś pochód. Lokalsi szczęśliwi nieśli głowę zwierzęcia na tacy. Brrrrr...

Ale było też ładnie. Papas spotkał orszak wyglądający na weselny. Nie był. Ludzie utworzyli drogę ograniczoną szarfami. Pchali wózek. Papas oczywiście pomagał. Dopytał się, że wiozą Pana, który obchodził 79. urodziny. Ostatnie siedemdziesiąte. Pchali wóz do miejsca imprezy. Fajny obyczaj 😊













Pogoda poprawiła się. Jedziemy do Panauti.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz