piątek, 7 lutego 2020

Niełatwa droga do Phetchaburi (wpis 29.)




Wychodząc z hotelu nie wiedzieliśmy jeszcze, w jaki sposób przeniesiemy się do następnego miejsca. Pani na recepcji powiedziała nam, żeby iść w okolice chińskiej restauracji i stamtąd bez problemu złapiemy vana. Pan Singapurczyk poprzedniego dnia namawiał nas na pociąg do Maeklong i stamtąd dalej.
Pani z recepcji była przekonywująca, ale nigdzie w internecie nie trafiliśmy na relację potwierdzającą rozwiązanie z vanami spod chińskiej knajpy.
Wyszliśmy z hotelu i od razu musieliśmy podjąć decyzję. "Chińczyk" był na prawo, pociąg na lewo. Poszliśmy na lewo....
Trochę tych kilometrów było. Gorąco też było, ale znaliśmy już drogę z poprzedniego dnia, więc dziarsko ruszyliśmy z buta.







Na przeuroczą stacyjkę doszliśmy godzinę przed czasem odjazdu pociągu. Miejsce magiczne! Czas tam się zatrzymał wiele, wiele lat temu. Oczekiwanie nie bolało. Z przyjemnością zanużyliśmy się w tej niespiesznej atmosferze. Pan kasjer leżał na jednej z ławek na zewnątrz. Gdy przybyliśmy błyskawicznie usadowił się w okienku kasy i sprzedał nam dwa bilety w łącznej cenie 20 bath. Śmiesznie tanio, trochę ponad 2 złote. Pociąg przyjechał dosyć szybko, ale odjechał z 38-minutowym opóźnieniem. Tak miało być 😉 Pociąg wyglądał podobnie, jak stacja. Jakby pamiętał czasy bardzo odległe. Raczej pamiętał 😁





























Na przedostatniej stacji wtoczyła się nagle jakaś duża wycieczkowa grupa. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że uczestniczymy w czymś interesującym.




Kiedy dojeżdżaliśmy do stacji końcowej w Maeklong, zorientowałam się, że jedziemy przez słynne targowisko, przez które kilka razy dziennie przejeżdża pociąg i jest to wielka turystyczna atrakcja. I my właśnie byliśmy w tym pociągu!!!







Największe wrażenie zrobił obraz targowiska chwilkę po przejeździe pociągu. Zdjęcia poniżej dowodzą, że NIE JEST MOŻLIWE, żeby tam jechało cokolwiek 🤣 A jednak pociąg przejechał. Wiem, bo byłam w tym pociągu 😁











Maeklong był dla nas punktem przesiadkowym w drodze do Phetchaburi. Próbowaliśmy jakoś ogarnąć, skąd jedzie autobus, ale sukcesu nie było 🤣







Poszliśmy zgodnie ze wskazówkami napotkanej młodzieży. Prawie się udało, ale stamtąd autobusy jechały tylko do Bangkoku. Tamtejsi ludzie pokazali nam gestem "tam na prawo i znowu na prawo" będzie dworzec z autobusami do Phetchaburi. Poszliśmy, ale "na prawo i znowu na prawo" był tylko mały sklepik. Zasiedliśmy i próbowaliśmy zaczepiać każdą osobę, żeby zapytać o drogę. Niestety, osób było bardzo mało i żadna nie mówiła po angielsku. Maps.me i google też nie współpracowały. Wreszcie udało się nawiązać kontakt z pewną dziewczyną. Nie bardzo radziła sobie z angielskim, ale gestem pokazała, żebyśmy zaczekali i gdzieś pobiegła. Wróciła z jakąś panią, z którą udało się nawiązać kontakt. Pani powiedziała, że nie ma autobusów z Maeklong do Phetchaburi. Trzeba wyjechać za miasto na szosę. Wiedzieliśmy, że to nie do końca prawda, ale  dziewczyny zaraz załatwiły tuktuka, więc poddaliśmy się. Kiedy tuktuk przyjechał, nie potrafiliśmy się skomunikować, ale wtedy pomogli nam właściciele sklepiku, przy którym wszystko się odbywało. Nie mówili ani słowa po angielsku, ale za to po tajsku poinstruowali kierowcę, czego na potrzeba. Długo nas wiózł nasz  tuktukowiec. Papas zaczął się obawiać,że wiezie nas wprost do Phetchaburi.



Dowiózł nas do drogi ekspresowej i wywalił pod jakimś daszkiem. Zanim rozsiedliśmy się na ławce, jakaś kierowniczka zapytała, dokąd jedziemy? Nie zdążyliśmy usiąść i za momencik zatrzymała autobus na środku drogi szybkiego ruchu. Pobiegliśmy, wsiedliśmy i już byliśmy w drodze do Phetchaburi. Po przedłużających się kłopotach na początku poszukiwań, teraz błyskawicznie mknęliśmy do przodu.



Pewien młody człowiek zapytał nas po angielsku, czy mamy zamówiony jakiś nocleg. Nie mieliśmy! Kompletnie zapomnieliśmy! Szybko zanurzyliśmy się w internecie i coś tam zarezerwowaliśmy. Wrzuciłam adres hotelu do maps.me i trzymałam kciuki za to, żeby autobus przejeżdżał nie za daleko i żeby udało się wytłumaczyć kierowcy, że ma nas wysadzić. Byliśmy już bardzo blisko miasta i na razie kierowca jechał, tak jak nam pasowało. Widziałam na mapie, że zaraz powinniśmy zjechać z głównej drogi na lewo i już zaczęłam marsz do kierowcy, żeby go poprosić o wyrzucenie nas na zakręcie. I stał się cud! Zanim się odezwałam, kierowca skręcił ..... w lewo i jechał dokładnie tą drogą, która prowadziła do hotelu. Paręset metrów od naszego noclegowiska był regularny przystanek tego pojazdu. Zdecydowanie pod koniec podróży nasz pech gdzieś poszedł i wszystko układało się cudownie.
Hotelik super! Obok mnóstwo misek i sklepiki. A przede wszystkim uderzyła nas ogromna ilość świątyń! Nigdy się nie spotkaliśmy z takim nasyceniem w święte miejsca! Papas będzie miał, co robić. A ja nadgonię czytanie 😁













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz