poniedziałek, 17 lutego 2020

Mamas&Papas pozdrawiają z Nepalu (wpis 39.)




Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Wieczorem w przeddzień wyjazdu kupiliśmy bilety na samolot. Trochę pograliśmy przy tym w pokera. Zaobserwowaliśmy poprzedniego dnia, że wieczorem w przeddzień wylotu bilety staniały. Postanowiliśmy poczekać, może i nam się uda upolować jakąś zniżkę. Czekaliśmy, czekaliśmy i wreszcie zakupiliśmy po normalnej cenie. Po paru min utach .....bilety podrożały. Nie upolowaliśmy zniżki, ale uniknęliśmy skoku ceny, więc i tak czujemy, że mieliśmy farta.

Rano poszliśmy na pociąg, niedaleko -15 min. Bilety dla dwóch osób kosztowały 20 baht. Za taksówkę proszą 600-900 baht. Biorąc pod uwagę, że poszliśmy pieszo i zaoszczędziliśmy na tuktuku, cała podróż na lotnisko była prawie za darmo.


Dojechaliśmy na lotnisko w godzinę i teraz już było na prawdę "Good Bye Tajlandio!".




Bardzo nam się spodobało lotnisko w Kathmandu. Jest nieduże i nie ma gigantycznych kolejek do wizy czy na Imigration. Trochę kłopotów sprawiło aplikowanie o wizę. Po raz pierwszy mieliśmy sytuację, że trzeba było wszystko wprowadzić do systemu, odczekując trochę w kolejce. Na ogół wypełniało się świstek, dołączało zdjęcie plus opłata. Tutaj wprowadza się swoje dane w ogólnie dostępnym komputerze. Trzeba to wydrukować, podejść do urzędnika z dolarami (wiza na 30 dni kosztuje 50 dolców). On wydaje jakiś voucher. Z tym trzeba podejść na Imigration. Zrobią zdjęcie, wbiją wizę i koniec formalności.


Naszymi sąsiadami przy komputerze byli mili Polacy z Poznania - Martyna i Jędrzej. Powymienialiśmy się wątłymi doświadczeniami przy aplikowaniu o wizę.


Po jakimś czasie znowu na siebie wpadliśmy. Młodzi przyjaciele szukali kogoś do taksówki, żeby podzielić się kosztami. My bardzo chętnie, ale okazało się, że raczej nie po drodze nam i rozjechaliśmy się osobno.
Mamy kontakt i może poogarniamy miasto razem. Tym bardziej, że zmieniamy hostel i będziemy blisko siebie.

Kathmandu powitało nas wyraźnie bardziej rześkim powietrzem. Przede wszystkim od pierwszego kontaktu z nepalską ziemią widzimy, że jest tu kompletnie inaczej. Tak blisko do Tajlandii, a jednak wszystko wygląda  zupełnie inaczej, Podoba nam się! Rzuciła nam się w oczy ogromna bieda. Jest biedniej niż w Kambodży czy Laosie. Wydawało nam się, że tam to już widzieliśmy prawdziwe ubóstwo. Zapraszamy tu wszystkich malkontentów, którym ciągle źle.
Dzisiaj oglądaliśmy miasto w zasadzie po ciemku. Robienie zdjęć odłożyliśmy na jutro.
Zdążyliśmy skosztować pysznych pierożków momo, tutejszy specjał i znak rozpoznawczy. Na kolację dania też tutejsze, chociaż nam wciąż się wydawało, że jemy u "hindusa" 😁"Hindus" to po prostu tutejsza kuchnia.




















Jeszcze muszę napisać o procesie zakupu lokalnej karty SIM. Trzeba w tym celu wypełnić formularz. Nic wielkiego! Ale.... Wymagają wśród wielu informacji podania imienia i nazwiska ojca i... dziadka 😁 Powiedziałam (zgodnie z prawdą), że miałam dwóch dziadków i którego mam wpisać. A może obydwu. Pan powiedział, żebym sobie wybrała dziadka do formularza. Nigdy w życiu nie byłam proszona o dane moich dziadków. Zażądali też zdjęcia paszportowego (miałam przypadkiem odbitkę)  i... pobrali odciski obydwu kciuków. Do pobierania odcisków służył tusz do pieczątek. Minęło kilka godzin, a ja wciąż nie mogę domyć 😒






Zwróćcie uwagę, jak bardzo opatuleni są lokalsi i Papas obok w krótkim rękawku. Mamy nadzieję, że temperaturowo damy radę 😁

Jeszcze ostatni news. Różnica czasu między Polską i Nepalem wynosi... 4 godziny i 45 minut. Nigdy nie spotkałam się z nieokrągłą różnicą. Widać wszystko przede mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz